Znacie te lale? Przeczytałam o nich wiele lat temu w jakimś artykule w czasach, gdy jeszcze czytywałam czasopisma w formie tylko i wyłącznie papierowej, więc nawet nie potrafię w tej chwili Was do tego tekstu odesłać. Szykując jednak ten artykuł zauważyłam, że jest trochę informacji na ten temat w internecie.
Wywodzą się z kultury i tradycji naszych wschodnich sąsiadów. „Powołuje się je do życia” w pewnej intencji – mają spełnić życzenie osoby, która figurkę wykonuje. Jedną z zasad jest więc to, żeby lalę wykonać od razu do końca, nie dzielić pracy na etapy, a już na pewno niedopuszczalne jest pozostawienie jej w ogóle bez wykończenia. Po spełnieniu życzenia żadanica powinna być spalona, a to co z niej zostanie – zakopane. Trochę to makabryczne, ale ja bym się obawiała dyskutowania z takimi prawidłami, których nikt wtajemniczony nie poddaje w wątpliwość. Tak więc na końcu – destrukcja, oczyszczenie i można zaczynać myśleć o nowych celach.
Pozostałe zasady dotyczą już kwestii samego wykonania. Kukiełkę wykonujemy ze starych tkanin, bez użycia igły i nici. Ucinamy kawałek, jaki potrzebny jest do wykonania lali, (w moim przypadku był to kwadrat o wymiarach około 40 x 40 cm) i z użyciem dratwy formujemy korpusik. W główkę włożyłam jakiś stary gałganek. Nogi i rączki powstały ze zrolowanej tkaniny. Sukienkę zrobiłam (również bez igły) z innego starego materiału. Na koniec chustka na głowę. Aaa, no i bardzo ważna rzecz: należy żadanicy coś od siebie podarować – guzik, koralik, cokolwiek. Ten drobiazg dla odmiany przyszywamy do ubranka na trwałe.
Istotne jest to, aby lali nie dorysować oczu i ust. Według tych starych białoruskich wierzeń lalka, która zyska twarz, zaczyna zajmować się wypełnianiem własnych życzeń. A nie o to przecież chodzi, abyśmy robili i utrzymywali darmozjada.
Nie znalazłam nic w źródłach na temat nadawania żadanicom imion. Wychodzę jednak z założenia, że skoro nie daje im się twarzy, to nadawanie imion pewnie też byłoby ruchem w złym kierunku. Ale to tylko moje spekulacje na ten temat, które nasuwa mi mój analitycznie wypaczony i doszukujący się wszędzie analogii umysł. Na wszelki wypadek nie będę jednak kusić losu.
To tyle! Tyle mówią powszechnie dostępne źródła i moja (zawodna) pamięć. Nawet jeśli nie ma się marzeń w kolejce do realizacji (w co zupełnie nie wierzę), warto się pobawić. A gdy się je ma, to – nawet jeśli to tylko przesądy – robienie podobnych lalek na pewno w niczym nie zaszkodzi.
Ja mam marzeń pełną głowę i te, z którymi sama sobie nie poradzę (co rzadkie), powierzę żadanicom. Ta ostatnia jest bardzo zapracowaną osobą. Zyskała nawet pewien typ „osobowości prawnej” w moim domu. Gadam do niej, sadzam na widoku, gdy pracuję i zabieram wszędzie ze sobą. Nie zapominam jednak, żeby dawać jej do zrozumienia, kto tu rządzi i kto czyje polecenia ma wykonywać.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi zapraszamy do sklepu Beaty Norbert: www.zapachydoszafy.na.allegro.pl