Winą wzajemnie obarczają się rodzice i prywatne przedszkole. 20-miesięczny chłopiec ze złamanym udem przebywa na leczeniu we wrocławskim szpitalu. Świdnicka Prokuratura Rejonowa wszczęła śledztwo, które ma wyjaśnić, czy i kto naraził malucha na uszczerbek na zdrowiu podczas sprawowania nad nim opieki.
– Byłam przekonana, że oddaję dziecko w dobre ręce. Sprawdziłam opinie o placówce i stwierdziłam, że na pewno tutaj mogę synka bezpiecznie zostawić i iść do pracy. Tymczasem skończyło się bólem i szpitalem, a w przyszłości czeka nas długa rehabilitacja. Jestem przekonana, że to podczas pobytu synka w przedszkolu doszło do złamania kości udowej z przemieszczeniem. Dlatego sprawę zgłosiliśmy wraz z moim partnerem do prokuratury – mówi matka chłopca.
Chłopiec trafił do prywatnej placówki w Świdnicy 2 kwietnia. To był jego pierwszy dzień. – Kiedy po 15.00 przyjechałam go odebrać, leżał w kojcu i histerycznie wczepił się we mnie, kiedy wzięłam go na ręce – opowiada młoda kobieta. – Pytałam opiekunek, czy coś się stało, to odpowiedziały, że wszystko było w porządku do południa. Po drzemce około 12.00 synek obudził się niespokojny i dlatego został umieszczony w kojcu. Kiedy przyjechałam do domu, cały czas nosiłam go na rękach, cały czas płakał. Podczas zmiany pampersa zobaczyłam, że ma bardzo spuchniętą nóżkę. Natychmiast pojechałam do naszej przychodni, a tam powiedzieli, żeby jechać wprost do szpitala. W Latawcu byliśmy około 18.00. Po prześwietleniu okazało się, że nóżka jest złamana. Karetka zawiozła synka do szpitala we Wrocławiu i jestem tu razem z nim od 2 kwietnia. Jestem przekonana, że do takiego złamania mogło dojść tylko podczas upadku z wysokości. Nie rozumiem, dlaczego nikt w przedszkolu nie pomógł mojemu dziecku ani nie powiedział, że coś się stało?
– Dziecko trafiło do nas zdrowe i zostało około 15.00 zabrane zdrowe – zapewnia właścicielka placówki. – Któreś z rodziców samo złamało dziecku nóżkę i chce na nas zepchnąć odpowiedzialność, a tym samym oczernić naszą placówkę. Od lat zapewniamy dzieciom najlepszą opiekę i mamy zaufanie wielu rodziców. Ta jedna osoba próbuje zburzyć to, co budowaliśmy jednym kłamstwem.
Właścicielka przedszkola i zastępca kierownika placówki tak opisują wydarzenia z 2 kwietnia: Dziecko zostało przywiezione przez matkę wcześnie rano i dobrze znosiło pierwsze godziny pobytu. O 12.00 poszło spać razem z innymi dziećmi i po przebudzeniu znów było śpiące, więc po przebraniu i nakarmieniu zostało położone do łóżeczka. Kiedy przyjechała matka, chłopiec nie chciał dać się wziąć na ręce, płakał, szczypał, wyrywał się. Jedna z najbardziej doświadczonych opiekunek zapytała matkę, czy często tak się zachowuje i miała usłyszeć, że to u niego normalne. Uprzedziła kobietę, że dziecko jest znerwicowane. Chłopiec podczas wyjścia ze żłobka stał o własnych siłach.
– Do złamania musiało dojść po powrocie do domu – mówi właścicielka placówki. – Przecież to niemożliwe, żeby matka przez trzy godziny nie zauważyła, że synek doznał tak poważnych obrażeń. Złamanie z przemieszczeniem to nie jest błahostka! Podejrzewamy, że doszło co najmniej do niedopilnowania dziecka i o tym także poinformowaliśmy prokuraturę.
– Jak mogłabym zrobić krzywdę własnemu dziecku, o które troszczę się ze wszystkich sił i które bardzo kocham. Gdyby w domu cokolwiek się stało, nawet z mojej winy, to zaraz wezwałabym pogotowie – łamiącym się głosem na takie zarzuty odpowiada matka chłopca. – Nie przyszło mi do głowy, żeby po powrocie do domu rozbierać dziecko i sprawdzać, czy nie ma sińców albo jakichś obrażeń. Przecież oddałam synka do legalnej, cieszącej się bardzo dobrą opinią placówki, w której są także inne dzieci. Nie mam zamiaru nikogo fałszywie oskarżać ani nie mam żadnego interesu w tym, żeby komuś popsuć opinię! Zależy mi tylko na tym, żeby wyjaśnić, dlaczego moje dziecko zostało narażone na takie cierpienie.
Sprawę komplikuje kwestia umowy. Takiego dokumentu 2 kwietnia nie było. Obie strony podają dwie różne wersje. Matka twierdzi, że zabiegała o podpisanie dokumentu jeszcze przed świętami Wielkiej Nocy, a feralnego dnia kierowniczka nie poczekała na nią, żeby podpisać umowę. Twierdzi także, że brak dokumentu został potraktowany jako argument, że nie może mieć żadnych roszczeń wobec żłobka. Inaczej mówią właścicielka i zastępca kierownika. Twierdzą, że nalegały na podpisanie dokumentu, a matka miała pojawić się w ciągu dnia, ale tego nie zrobiła. Ostatecznie doszło do obustronnego ustalenia, że umowa będzie zawarta rano 3 kwietnia, do czego już nie doszło. -Nie wiem, co nimi kierowało, ale może już wiedziały, że coś się wydarzyło i chciały uniknąć odpowiedzialności – dodaje matka.
– Absolutnie nie jesteśmy obojętni na los dziecka ani nie wypieramy się, że u nas przebywało – zapewnia zastępczyni kierownika. – 3 kwietnia pojawił się u mnie ojciec chłopca i poinformował, że synek jest w szpitalu ze złamaną nogą oraz o tym, że powiadomi prokuraturę. Natychmiast poprosiłam o informacje o stanie dziecka, obiecał przynieść zaświadczenie ze szpitala, ale nie pojawił się. Wielokrotnie dzwoniłam do matki, jednak nie odbierała ani nie oddzwoniła. Byliśmy w świdnickim szpitalu, dzwoniliśmy do Wrocławia. Obawiając się, że mogło dojść do jakichś zaniedbań ze strony rodziców, natychmiast poszliśmy na policję, ale nie chciano przyjąć od nas zawiadomienia. Po rozmowie w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej i kolejnych wizytach w komendzie policjanci wreszcie sporządzili notatkę, że chcieliśmy złożyć takie doniesienie. Złożyliśmy także zawiadomienie w prokuraturze o podejrzeniu niewłaściwej opieki nad chłopcem, dokładnie opisując wydarzenia z 2 kwietnia. Tyle się mówi o tragediach dzieci w rodzinach. Naprawdę zrobiliśmy wszystko, co można, żeby zawiadomić i poprosić o działanie odpowiednie instytucje.
– W tej sprawie wpłynęły dwa zawiadomienia – mówi prokurator rejonowy Marek Rusin. – Pierwsze od rodziców 20-miesięcznego dziecka, którzy podejrzewają, że na terenie prywatnego przedszkola ktoś z wysokości upuścił ich dziecko i doprowadził do złamania kości udowej. Drugie – z placówki, z wyjaśnieniami, co wydarzyło się tego dnia. Wszczęliśmy postępowanie w sprawie narażenia dziecka na uszczerbek na zdrowiu w trakcie sprawowania opieki.
Prokuratorzy przesłuchają opiekunki, pracowników, świadków i rodziców. Zwrócili się także o pełną dokumentację do szpitali w Świdnicy i we Wrocławiu. Zostanie powołany biegły z zakresu medycyny, który ma ustalić, w jakich okolicznościach mogło dojść do złamania. – Postępowanie jest w początkowej fazie i w tym momencie absolutnie nie można wskazać, kto i kiedy mógł zaniedbać opiekę nad dzieckiem – dodaje prokurator.
asz
/dane rodziców oraz pozostałych rozmówców do wiadomości Redakcji/
Od Redakcji: Opisane w artykule zdarzenie nie miało miejsca w „Tęczowej Przystani”, zarejestrowanej w Rejestrze Żłobków i Klubów Dziecięcych Prezydenta Miasta w Świdnicy.