Nawet 25 lat więzienia grozi byłemu policjantowi z Wałbrzycha za produkcję fałszywych stuzłotówek. W świdnickim Sądzie Okręgowym ruszył dzisiaj jego proces. Na ławie oskarżonych zasiadły jeszcze 4 osoby – dwie z Wałbrzycha i dwie ze Świebodzic, które odpowiadają za wprowadzenie podrobionych pieniędzy do obiegu.
Proceder ruszył jesienią 2011 ubiegłego roku i trwał do lutego 2012. Jak zeznawał główny oskarżony, Antoni M., właśnie wtedy zatrudnił do remontu w swoim domu 20-letniego Krzysztofa B. Wkrótce zaczął podejrzewać go o kradzież 300 złotych. Żeby rozwiać wątpliwości, na domowej drukarce wyprodukował fałszywe 100 złotych. – Na zwykłym papierze, przycinałem potem nożykiem od linijki – mówił przed sądem. Pieniądze położył w widocznym miejscu i złodziej jeszcze tego samego dnia wpadł. Krzysztof B. nie próbował się migać, stwierdził, że pieniądze odda albo odpracuje. Wkrótce miał prosić Antoniego M. o kolejne fałszywki. – Nie brałem za to pieniędzy – zapewnia główny oskarżony. – Robert mówił mi, że chce oszukać kumpli, którzy go wcześniej oszukali. Potem, że mają w środowisku niezłą zabawę z tymi podróbkami. Nie wiedziałem, że wprowadzają te stuzłotówki do obrotu.
Mężczyzna przekazywał Robertowi kolejne podrobione setki, potem dawał je także dwóm innym osobom. Kolejnym powodem miał być rzekomy zwrot kosztów naprawy za samochód żony Antoniego M., który Krzysztof B. rozbił koło Wałbrzycha. – Nie potrafię dokładnie wytłumaczyć toku swojego myślenia, bo wtedy cały czas piłem. Jestem alkoholikiem – tłumaczy Antoni M. i dodaje, że był przekonany, że używają pieniędzy do zabawy. Na pytania sędziego Jerzego Zielińskiego, jak on – były policjant i absolwent na wydziale prawa i administracji Uniwersytetu w Łodzi – mógł myśleć, że to zabawa, nie potrafił odpowiedzieć.
Tej wersji kategorycznie zaprzecza Krzysztof B., który przyznał się do winy i opowiedział, gdzie i jak wprowadzał fałszywe pieniądze do obrotu. – Od Wojtka (tak nazywał Antoniego M.) brałem najpierw po kilka, potem po kilkadziesiąt sztuk. Za jedną płaciłem 10 złotych. Pieniądze albo sam rozprowadzałem, albo sprzedawałem znajomym, których znam tylko z pseudonimów, albo dawałem innym, których znałem osobiście.
Wśród nich byli Patryk B. i Edyta B. ze Świebodzic oraz Robert Ch. z Wałbrzycha. Kobieta kilka razy zapłaciła podrobionymi banknotami w sklepach monopolowych. Pozostali płacili nimi w sklepach spożywczych, cukierniach, piekarniach, kioskach. – Kilka razy sprzedawcy rozpoznali, że to nie są prawdziwe pieniądze. Z reguły po prostu je darli – opowiada Krzysztof B. Dopiero 17 lutego tego roku sprawę na policję zgłosiła jedna ze sprzedawczyń i cała grupa wpadła.
Wszyscy zapewniają, że nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów, choć większość miała już zatargi z prawem. Wszyscy oskarżeni, poza Antonim M., to osoby bez żadnego wykształcenia i stałej pracy.
Antonim M. wyprodukował 120 fałszywych stuzłotówek, zarobił na tym około 1000 złotych. Jakie zyski mieli pozostali, trudno policzyć. Jak twierdzi Robert B., nie dorobił się specjalnie, bo wszystko wydał na papierosy, słodycze i doładowanie karty telefonicznej.
Za fałszowanie pieniędzy grozi kara do 25 lat więzienia, za wprowadzanie fałszywek do obrotu – do 10 lat. Wszyscy oskarżeni odpowiadają z wolnej stopy.
asz