Kto przebrnął przez „La dolce vita” Felliniego, może być z siebie dumny. Nie kwestionuję oczywiście wielkości genialnego reżysera, ale fakt, że ta pieśń pochwalna dla Rzymu i rzymian jest wyjątkowo trudna w odbiorze, potwierdzają nawet wielbiciele Włocha – brak jasnej fabuły, kilkuminutowe ujęcia, postaci pojawiające się znikąd.
Dziś chciałabym Państwu zaproponować jego magnum opus, film wyjątkowo intymny, będący jakoby wołaniem o ratunek. Oczywiście, nie brak mu psychodelicznego, szalonego pierwiastka włoskiego reżysera, wręcz przeciwnie – już pierwsza scena daje nam odczuć, że oto wchodzimy do głowy i serca samego Federico Felliniego.
Główny bohater jest uwięziony we własnym samochodzie stojącym w korku. Do środka wlatuje dym, on nie może otworzyć okna, przydusza się. Nagle wzlatuje w powietrze… Można toodczytywać na różne sposoby. Jedni twierdzą, że próbuje popełnić samobójstwo. Ja myślę, że to sposób przedstawienia niemocy twórczej, która owładnęła Guido – jest on bowiem reżyserem. Jak Fellini. A właściwie, to Guido jest Fellinim. Albo Fellini – Guidem.
Jak wspominałam, jest to bardzo intymna, autoironiczna opowieść. Tytuł „Osiem i pół” odnosi się do tego, że Fellini nakręcił przed nim 7 pełnometrażowych filmów i jedną nowelę, co, licząc jako połowę produkcji, daje 8,5 obraz z kolei.
Guido ma przygotowane już wszystko: aktorów, potężną scenografię, kostiumy, dzień rozpoczęcia i zakończenia zdjęć. Jednak filmu nie można kręcić bez… scenariusza! O tym opowiada ten film. O potwornej niemocy reżysera, który ma nakręcić produkcję będącą 8,5 z kolei. MA. Tego oczekuje od niego cała Italia. Produkcja. Przyjaciele. Żona.
„Osiem i pół” jest psychodeliczne. Dziwne. Niepokojące. Hipnotyczne. Szalone. Jest to odzwierciedlenie stanu umysłu Felliniego. Ale, mimo wszystko, opowieść nie jest śmiertelnie poważna. Genialne aktorstwo Marcella Mastoriani (cudowny, boski, niesamowity aktor!) i zabawne momenty sprawiają, że widz spogląda z pobłażaniem na dorosłego mężczyznę, który próbuje ukryć się przed producentem, chowając za liściem… Plotka głosi, że Fellini umieścił przy kamerze karteczkę z napisem „pamiętaj, to komedia”. I to mówi samo za siebie.
Nie wiadomo, kiedy to, co widzimy, jest realne w filmie, a kiedy jest to projekcja uruchamiana w szalonym umyśle Guida Anselmi. Nagle, gdy pojawia się jego matka, jesteśmy przekonani, że dzieje się to naprawdę (oczywiście na poziomie fabuły), a tymczasem-ona znika i nie mamy pojęcia, z kim dotychczas rozmawiał bohater. Albo, kiedy podstawił młodą, piękną dziewczynę na miejsce nieco starszej… Takich elementów jest bardzo wiele.
Opowiada także o rozbiciu człowieka. O dryfowaniu pomiędzy życiem prywatnym a pracą. Żoną, a własnym haremem. Kościołem katolickim, a wolnością obyczajową. Weną artystyczną i chęcią przekazania Światu jakiejś idei, a powinnością.
Na podstawie „Ośmiu i pół” powstał musical broadway’owski „Nine-Dziewięć”, który podbił serca widzów i środowiska (co pokazano przyznając spektaklowi nagrodę Tony). Z kolei – na podstawie musicalu nakręcono film „Nine” w reżyserii Roba Marshalla z wspaniałą kreacją Daniela Day Lewis’a. Mnóstwo niesamowitych kolorów, energetycznych piosenek i choreografii, znakomitej gry aktorskiej – tu warto wspomnieć o Marion Cotillard. Osobom, które jeszcze nie wiedzą, jak smakuje Fellini, radzę zobaczyć najpierw filmowe „Nine”, a dopiero potem „Osiem i pół”. Znając fabułę można bardziej skupić się na walorach artystycznych dzieła.
Adrianna Woźniak