Ten rok należy do filmu francuskiego! Po „Nietykalnych” z całą pewnością wzrósł apetyt na kino znad Sekwany. Nic dziwnego, owa kinematografia jest bardzo specyficzna – wyczuwam w nim pewną manierę (w pozytywnym sensie tego słowa), szczególne prowadzenie kamery, kolory. Być może są to jedynie moje odczucia, jednak dla mnie styl filmu francuskiego jest niepodrabialny i jedyny w swoim rodzaju – coś jak unikalność klimatu komedii Juliusza Machulskiego.
„Faceci od kuchni” to są nieco inni niż wspomnieni „Nietykalni”, którzy mają nieco inny cel – opowiadają prawdziwą historię, wzruszają, zmieniają system wartości. A „Faceci…” po prostu bawią do łez. Można też wyłuskać z nich pewną naukę: staraj się i ciężko pracuj, ale, co najważniejsze, bądź sobą, a odniesiesz sukces i spełnisz marzenia. Nauczka świetna, bardzo krzepiąca i motywująca!
Nic po mądrym filmie, jeśli jest źle zagrany. Ale w „Facetach od kuchni” możemy zobaczyć m.in. Jeana Reno, którego osoba, moim zdaniem, gwarantuje sukces. Tak samo dobrze gra w kryminale i komedii, a więc z powodzeniem wcielił się w kucharza Alexandre’a Lagarde’a – ubóstwianego przez koneserów szefa kuchni, który boryka się z kryzysem twórczym, a menu wiosenne na ułożyć na wczoraj. Nowy właściciel restauracji, w której pracuje, ma dość jego umiłowania do tradycji i chce zastąpić go kucharzem praktykującym kuchnię molekularną. Lagarde na mocy umowy niegdyś podpisanej, jest nie do ruszenia, chyba, że straci gwiazdkę w przewodniku Michelina. Na drodze Alexandre’a pojawia się młody kucharz z zasadami – Jacky. Ma głowę pełną przepisów swojego mistrza – Legarde’a i nowych ich interpretacji. Nie piszę już nic więcej, warto przekonać się samemu, co po kolei wynika.
Film stworzony jest na dość konwencjonalnych wątkach: wiara we własne możliwości, przyjaźń męsko-męska, miłość, relacje rodzinne, odpowiedzialność. Są połączone w tak zgrabny i wdzięczny sposób, że, tylko z pozoru, banały, ogląda się z ogromną przyjemnością.
Główny bohater, wspomniany Jacky, oscyluje na granicy obsesji kulinarnej, ciągle coś pichci, poprawia, nie pozwala kucharzom gotować dorsza, wie lepiej, co chcą zjeść pensjonariusze i jak najlepiej wykonać daną potrawę. Jednak w tym niemal patologicznym amoku jest niezwykle uroczy, zabawny i nie da się go nie lubić.
Elementów komediowych jest naprawdę sporo – mnie osobiście rozbawił do łez Jacky uciekający z garnkiem, aby przypadkiem nie dostał się tam szczypiorek. Fantastyczni są kucharze z domu opieki, wizyta japońskich gości, żarty z kuchni molekularnej, próby ukulturalnienia konsumentów.
Obsada, muzyka, tematyka, plakat – świetne. Wielki plus. Chciałabym jednak wiedzieć, gdzie był absolwent filologii francuskiej, kiedy tłumaczono tytuł filmu. W oryginale: „Comme un chef”. Polska wersja: „Faceci od kuchni”. Nie jestem znawcą języka franków, ale tytuł w Polsce to raczej bardzo luźna interpretacja filmowej fabuły. Comme un chef – czyli jako szef kuchni, jak szef kuchni, etc. Wiem, że tytuły trzeba czasami dostosować do polskich warunków, ale, jak w przypadku „Szklanej pułapki”, tutaj poniosła kogoś fantazja. Proponuję więc alternatywne tytuły: „Ja, szef kuchni”, „Szef kuchni i ja”, „Jak zostać szefem kuchni i nie zwariować”, „Projekt: szef kuchni”, „Jestem szefem kuchni”, „Epoka kuchni”. Proszę mi wybaczyć za tę garść złośliwości, jednak szalenie drażnią mnie takie interpretacje polskich dystrybutorów i brak szacunku do widza. Tak czy siak – „Faceci od kuchni” warci polecenia!
Adrianna Woźniak