Zapijaczony facet w gumofilcach – na taki stereotyp Jan Dzięcielski zaperza się i nie szczędzi ostrych, żołnierskich słów. – Ponad 20 lat minęło od transformacji ustrojowej, a my wciąż często spotykamy się z utrwalonym przez propagandę PRL-u takim wizerunkiem leśnika. Ja na to nigdy się nie zgadzałem i nie zgodzę! – stwierdza kategorycznie. Ten najmłodszy w Polsce nadleśniczy mozolnie włącza się w nurt przywrócenia szacunku ludziom lasu. I jest skuteczny. – Jak diabli, aż tchu nam brak – śmieją się współpracownicy.
Kiedy po raz pierwszy w marcu 2006 roku wjechał ośnieżoną ulica Tołstoja do siedziby nadleśnictwa w Świdnicy, w głowie zakołatało pytanie „Co ja tutaj robię?” i przyszło ciężkie westchnienie. Od ośmiu lat pracował w nadleśnictwie Oborniki. – Trafiłem tam zaraz po studiach w Poznaniu i miałem jak u pana Boga za piecem – wspomina. – Dobry szef, otwarta ścieżka awansu, wszystko poukładane co do najmniejszego szczegółu, a do tego piękna, zmodernizowana siedziba. Za bramą przy Tołstoja w Świdnicy zobaczyłem odrapany budynek, sypiące się garaże i jakąś myjnię na środku. Absolutnie nie oceniam moich poprzedników, być może tak po prostu wyszło, że nie udało się zatroszczyć o wizytówkę leśników z tego regionu. Szybko zorientowałem się też, że nadleśnictwo praktycznie nie funkcjonuje w świadomości mieszkańców, jakby go nie było.
Najpierw była obawa, czy podoła, jak zostanie przyjęty ze swoimi pomysłami przez załogę. – Po tych sześciu latach mogę stwierdzić, że trafiłem na wspaniałych ludzi. Bez nich, bez ich entuzjazmu i bardzo ciężkiej pracy, nic by się nie udało – mówi z przekonaniem. – Dziś mamy nie tylko pięknie odrestaurowaną siedzibę nadleśnictwa, ale i 14 inwestycji w leśniczówki i kancelarie, zadbane drogi w lasach, mnóstwo nowych nasadzeń. Kropką na „i” jest Stacja Edukacji Ekologicznej z Jaskinią Nietoperzy, na którą pozyskaliśmy środki unijne i którą udało się utworzyć w nieczynnej fabryce przy nadleśnictwie.
Świat wokół siebie porządkował odkąd pamięta. – Mam skłonność do idealizowania – przyznaje ze śmiechem. – Wychowałem się na Baśniach Andersena i „Przygodach Tomka” Alfreda Szklarskiego, którymi jako dziecko zaczytywałem się na łące w środku lasu, obok dostojnie przechadzających się czarnych bocianów i… krów – przywołuje obrazy z dzieciństwa. – Wychowałem się w rolniczej rodzinie. Z rodzicami i czwórką rodzeństwa mieszkaliśmy najpierw w Górowie, potem w Skokowej w powiecie trzebnickim. Każdy z nas miał obowiązki. Do moich, jako prawie najmłodszego w rodzinie, należało pędzenie krów na pastwisko i pilnowanie, by nie poszły w las. Wtedy oczywiście byłem zły, że nie mogę bawić się i grać w piłkę z kolegami, dziś jednak doceniam tamten czas. Mogłem czytać, i czytać! I uczyć się łąki, lasu i takiej naturalnej symbiozy ludzi z przyrodą. Dziś złoszczą mnie ci wszyscy ekolodzy, wychowani w wielkich miastach, którzy Rejtanem kładą się w obronie motyla, a tak naprawdę nic nie rozumieją. Dla wszystkich jest miejsce – dla zwierząt, roślin i ludzi. Można zadbać o siedliska zwierzyny i cenne lasy choćby przez właściwe wytyczanie tras turystycznych, można przy ważnych dla ludzi inwestycjach podjąć takie działania, że uratuje się tego motyla przenosząc go w dogodne miejsce. Można wreszcie uczyć ludzi i angażować do odtwarzania obszarów leśnych. Człowieka nie wolno odcinać od przyrody, traktować jak wroga i separować za siatkami.
Pracę na rzecz tej symbiozy wymyślił sobie w szóstej klasie szkoły podstawowej. – Wtedy postanowiłem, że będę leśnikiem – mówi Jan Dzięcielski. – A ponieważ mam taki charakter, że jak raz podejmę decyzję, to będę z uporem ją realizował, zrobiłem wszystko, co trzeba, żeby dopiąć swego.
Najpierw było więc Technikum Leśne w Miliczu, potem studia na leśnictwie w Poznaniu. Zaraz po obronie pracy magisterskiej trafił na staż do nadleśnictwa w Obornikach. – U nas zasady, jak to w służbie mundurowej, są bardzo ściśle określone. Ten staż miał trwać rok – tłumaczy. Okazało się jednak, że dobrze rokuje i został mu skrócony do sześciu miesięcy. Ta decyzja szefa spowodowała późniejszą kompletną zmianę w życiu Jana Dzięcielskiego. Funkcję nadleśniczego można bowiem otrzymać dopiero po ośmiu latach pracy w zawodzie. – Wyszło na styk – śmieje się nadleśniczy, który został na to stanowisko powołany jako 32-latek. W Świdnicy zmierzył się nie tylko z zaniedbaną infrastrukturą, ale także nowymi dla siebie wyzwaniami. – Pochodzę z terenów nizinnych, góry były dla mnie nowością i wyzwaniem – opowiada. Nie dość, że uczył się ich od podstaw, to, jak żartuje, przywlókł ze sobą plagi. – W 2006 to były śniegołomy, rok później Cyryl, który powalił 90 tysięcy m3 drzew, w 2008 gradacja kornika. Byłem zrozpaczony, na szczęście nawał pracy nie zostawiał czasu na narzekanie i załamywanie rąk. Dziś to już tylko wspomnienie, lasy są uporządkowane.
– Jedno, co wciąż boli mnie niezmiennie, to brak szacunku ludzi dla lasu. Nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy wciąż, niezmiennie wyrzucają do lasu śmieci, mimo barier wjeżdżają quadami – rozkłada ręce. – To syzyfowa praca, ale ani myślę się poddawać. Oni będą niszczyć, a my naprawiać. Zwłaszcza, że mamy coraz więcej sojuszników. Gmina Świdnica co roku pomaga nam w sprzątaniu lasu, asygnując własne środki i kierując do pracy ludzi. Podobnie jest w wielu innych gminach. Praktycznie ze wszystkimi – a jest ich na terenie nadleśnictwa Świdnica aż 24 – udało się nawiązać świetną współpracę. Po latach wizyt, spotkań jesteśmy partnerami. Dzięki tej współpracy powstają nowe trasy spacerowe i rowerowe, stanowiska i wieże widokowe. I wspólnie stawiamy na edukację! Przykładem jest choćby szkoła leśna w Bielawie.
Jan Dzięcielski na wielu dorosłych przestał liczyć. – To dzieci i młodzież będą stanowiły o przyszłości lasów – mówi z przekonaniem. – A przy tym właśnie przez dzieci najłatwiej dyscyplinować rodziców. Kiedy to mały berbeć będzie wiedział, jak w lesie się zachować, na pewno w swojej szczerości upomni śmiecącego czy niszczącego ten las rodzica. Stąd tez pomysł na Stację Edukacji Ekologicznej, w które leśnicy i naukowcy w atrakcyjny sposób będą uczyć o całym ekosystemie, w jakim żyjemy.
O swojej pracy Jan Dzięcielski mówi: jestem zarządcą majątku państwa, i tylko zarządcą! Trudno nie zobaczyć jednak pasji, z jaką opowiada o lesie i nie zauważyć długiej listy pomysłów, które zrealizował. – Nie chcę popadać w banał i opowiadać o miłości do lasu. Jestem szczęśliwy, że moja pasja jest moim zawodem. Nie wiem, jak długo będę kierował nadleśnictwem, ale wiem, że leśnikiem zostanę do końca życia.
Jak ze śmiechem mówią współpracownicy, nadleśniczy świdnicki ma pozytywne ADHD. Czasem trudno za nim nadążyć, coraz częściej załoga prosi o wytchnienie. – Ja nie wiem, jak to się dla niego samego skończy, jak nie zwolni tempa – kręci głową pani Małgosia, sekretarka. – Były momenty trudne, ale teraz już z górki. Ja sam błyskawicznie się regeneruję, wystarczy dobry sen. A załodze obiecałem, że po otwarciu stacji zwolnimy, przynajmniej na rok – zapewnia nadleśniczy. Po czym wylicza, że jeszcze tylko ostatnie dwa, trzy remonty leśniczówek…
O czym marzy? Żeby mieć więcej czasu na ukochany sport – biegi długodystansowe i narciarstwo biegowe, dla żony Karoliny, synka Stasia i córki Emilki. – I żeby wraz z żoną doczekać wnuków. To wystarczy. Mam dobre życie!
Agnieszka Szymkiewicz