Pomysł z anonimowym, tajemniczym klientem sprawdzającym jakość świadczonych usług i sprawność naszego miejskiego handlu przyjął się. Po wizycie w galerii o wdzięcznej nazwie „Stokrotka” i reminiscencjach na ten temat uaktywnili się internauci – świdniczanie. Sporo było komentarzy i podpowiedzi, czym tajemniczy klient powinien zająć się w przyszłości. Teraz przyszedł czas na sprawdzenie, jak nas wożą w mieście i poza nim.
Właściwie komunikacja miejska nie ma wielu barw. Działa jedna jedyna firma komunikacyjna, będąca spółką komunalną miasta – MPK Świdnica. Z tego powodu odpadają na wstępie jakiekolwiek porównania z konkurencją. Obserwując kursujący po mieście tabor MPK, czyli autobusy trzeba przyznać, że widać zmiany na plus. Dawno już poszły na złom rupiecie z Sanoka i innych peerelowskich fabryk. Teraz powoli przechodzą do historii zdezelowane pojazdy przywożone przez jakiś czas zza zachodniej granicy, gdzie pozbywano się takiego sprzętu. Coraz częściej wsiadamy do nowiutkich, pachnących z siedzeniami pokrytymi folią. Firma stawia na wymianę taboru i dobrze, gdyby wraz z tym jakość jej usług była na wysokim poziomie. A z tym jest różnie. Często zdarzało mi się „kwitnąć” na przystanku w oczekiwaniu na przyjazd zapisanego w rozkładzie kursu, który nie pojawił się o zaplanowanej godzinie. To jest najbardziej wkurzające dla pasażerów, szczególnie tych, którzy jeżdżą na trasach podmiejskich i ewentualność pójścia piechotą nie wchodzi w grę. Dziwna jest także sprawa biletów, a właściwie grzebania przy nich. Wysilanie się na „wynalazki” z biletami czasowymi i innymi eksperymentami w komunikacji w mieście wielkości Świdnicy jest moim zdaniem sztuką dla sztuki. Tradycyjny bilet kupowany w punkcie sprzedaży lub u kierowcy to pomysł sprawdzony i gwarantujący panowanie nad problemem.
Dość mocno obsadzona komunikacyjnie jest trasa Świdnica – Wrocław. Tu można obserwować i oceniać. Zdecydowanie przoduje monopolista, firma „Guliwer”. Z niewielkiego przewoźnika robotników do Niemiec z połowy lat 90 – tych urosła do roli potentata. Sprzęt mają dobry i sprawdzony. Z kierowcami było różnie. Kiedyś znani byli z ciągłego gadania przez telefony komórkowe. Dzisiaj z tych „gadaczy” został chyba tylko jeden, który już jest mniej aktywny, ale za to jest amatorem cb-radia. Zmusza pasażerów, by wysłuchiwali nie zawsze mądre rozmowy innych kierowców – radiowców. Firma ma spore problemy z punktualnością swoich kursów. O ile z Wrocławia autobusy odchodzą w miarę bez problemów, to często przychodziło mi wystawać w Świdnicy w oczekiwaniu autobus. Szczególnie, gdy wyjeżdżał on z Wałbrzycha. Wtedy bankowo spóźnienie mogło sięgać nawet 30 minut. Tak naprawdę wcale nie interesuje mnie, że Wałbrzych jest nieprzejezdny. Skoro coś się napisało na rozkładzie, to trzeba tego przestrzegać. Znane są ceny biletów na przewozy „Guliwera” i tu ich wysokość odpowiada standardowi. No i jeszcze jedno. Kierowcy, może nie wszyscy, z „Guliwera” nie lubią podróżnych. Wielokrotnie „tresowano” mnie z powodu barku drobnych pieniędzy na przejazd. To nie powinno się mieć miejsca i świadczy o braku szacunku do pasażera – klienta.
Drugi i trzeci, a także czwarty przewoźnik z tej trasy to niebo a ziemia. Pod względem wygody i estetyki. W niewielkich autobusach (ale jeszcze nie busach) PKS Świdnica można poczuć się jak za starych czasów. Smród spalin, oleju napędowego i brud podłogi, a często i pokryć na siedzeniach po prostu odrzuca. Mniej fatalnych zapachów jest w busach firmy P.W.H.D. Tam jednak człowiek czuje się jak w trumnie. Ciemne obicia siedzeń i mimo wszystko brak świeżości, a nierzadko brud nie zachęcają do jazdy mimo różnicy w cenie biletu. Lepiej jest w niezbyt licznych busach „Lidera”, ale one kursują tak rzadko, że może nie zatrzymam się przy ich ocenie. Jednym słowem – jeśli jeździć na trasie Wrocław – Świdnica, to chyba autobusami monopolisty, ale tylko wówczas, gdy kierowcą jest pan Wiesio, do którego nie mam zastrzeżeń.
Podróż na trasie Świdnica – Świebodzice – Wałbrzych to też specyficzny zbiór doznań. Kiedyś udało mi się przejechać nią normalnym autobusem, chyba firmy P.W.H.D. i to było wzorcowe doświadczenie. Później było już tylko gorzej i coraz gorzej. Stałym elementem takiej wyprawy jest to, że kierowcy busów kursujących na tej trasie kasują pieniądze, ale nie dają biletów, czytaj pokwitowań z kasy fiskalnej. To nie tylko przestępstwo karno skarbowe, ale i pozbawienie podróżnego dowodu do ewentualnego roszczenia w chwili jakiegoś nieszczęścia. Busy są brudne i często mocno wyeksploatowane. I tego nikt zapewne, poza ich właścicielami nie zaneguje.
Tajemniczy klient