Dzielny Adam Małysz dotrwał cały i w miarę zdrowy do końca swojej niezwykłej, a wręcz genialnej kariery sportowej. Choć miał w ciągu owych 17 lat wzloty i upadki, zawsze był taki sam – skromny i normalny. Nigdy nie zabiegał o zaszczyty, a kiedy już próbowano go stroić w nie, stawał zawstydzony, jakby nie były dla niego. To chyba najcenniejsze w tym wybitnym sportowcu. Oczywiście nie umniejszając jego osiągnięć sportowych. Kiedy ogłosił, że swoje narty zamyka w składziku na drewno, zaczęło się licytowanie. Jak uczcić Mistrza? Pomysł ścigał się z pomysłem. Oczywiście największą i ostateczną fetę postanowiono sprokurować w Zakopanem. I z jej organizacją były problemy. Jak zwykle finansowe. Pewnie wszyscy chcieliby uścisnąć rękę Adama, ale już płacić za to niewielu miało ochotę. Ostatecznie, jak wieść niesie, sprawę zapięto na przysłowiowy guzik.
Znacznie gorzej wyszło z nadawaniem tytułu honorowego obywatela w jego rodzinnej Wiśle. Choć w honorowaniu wszelakim mamy sporą praktykę i moglibyśmy być wzorem dla całego świata, ktoś na Podbeskidziu dał ciała. Okazało się, że wszystko tylko nie honorowy obywatel. W Wiśle może nim zostać każdy inny, ale nie obecny mieszkaniec grodu. Bo jeśli jest zwykłym obywatelem, to nie może być i honorowym. Nieważne, że to tylko symboliczny tytuł i nie zwalnia z płacenia lokalnych podatków. Radni powiedzieli – Nie i koniec! Ale i sam ewentualnie honorowany miał pewien dyskomfort. Jak to zwykle Mistrz Adam. W każdym razie skoro nie może być honorowym obywatelem, to może jakiś ulica imienia Adama Małysza, a może oczyszczalnia ścieków, a może chodnik, no i konicznie pomnik. Przyznam, że przestałem już reagować emocjonalnie na wszelkie przejawy honorowanej twórczości. Nie specjalnie mnie irytują kolejne szkaradztwa pomnikowe JPII, czy nazywanie parków, rond czy ulic imieniem nieżyjącego prezydenta RP. Staram się nie oceniać, bo jak zwykle ludzie mają swoje racje, które akurat mnie nie muszą uwodzić. Ale gdy kilka dni temu pewien „sęp” z Pomorza z partii ogólnie niekochanej oznajmił, że naftowa baza w Świnoujściu powinna nosić nazwę owego tragicznie zmarłego prezydenta pomyślałem – Człowieku, czy ty masz jakiś umiar? Czy nie masz poczucia, że takim gadaniem szkalujesz pamięć tego człowieka? Przecież pamięć jest zawsze przede wszystkim w nas. A nie na kawałku gruntu, czy w plątaninie rur, którymi płynie gaz albo inna ropa. Pamięć, jak mawiał jeden z bohaterów „Nad Niemnem”, jest żywa, póki żyją ludzie, w których ona jest. Po co w takim razie te „wygłupy” i awantury? Po co emocje potrzebne tylko po to, by pokazać, że ja jestem lepszy i ważniejszy od ciebie?
I na koniec – jesteśmy mistrzami w stawianiu pomników, wmurowywaniu tablic, wbijaniu krzyży, honorowaniu wszystkiego, co było i co często stało po przegranej stronie barykady. Nie potrafimy za to tworzyć czegoś nowego i patrzeć w przyszłość, by było lepiej i przyjemniej. Taki nasz urok. Cóż począć.
Wacław Piechocki