Wywiad z, niekoniecznie, tylko jednym pytaniem.
W świadomości wielu świdniczan Kościół Pokoju wciąż pozostaje poza murami miasta. Niby nasz, ale jednak obcy. Z czego to wynika? Z niewiedzy? Lęku przed nieznanym? Nieakceptacji? Nietolerancji? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że jest jedna osoba, która swoimi działaniami konsekwentnie ten „mur” burzy. Wyciąga symboliczną cegłę za cegłą, zapraszając na plac Pokoju świdniczan. Koncerty, plenery, spektakle, wernisaże… Popatrzcie, to dla was – wydaje się powtarzać. Kilka dni temu otrzymała honorowe wyróżnienie w konkursie na animatora kultury z Dolnego Śląska. Kapituła podkreśliła jej, „niezwykłe działanie w niezwykłym miejscu”. Bożena Pytel.
Przyjechała do Świdnicy w 1987 roku, kiedy jej mąż został proboszczem tutejszej parafii ewangelickiej. Tutaj urodzili się ich synowie: Mateusz i Jakub. Życie w takim miejscu jest nieprzewidywalne, niekiedy wręcz pozbawione intymności. Turyści odwiedzający światynię są niczym współlokatorzy, których mijasz codziennie na korytarzu. Zdarzają się naprawdę niesłychane historie. Kilka dni po narodzinach pierwszego syna Bożena Pytel spotkała w swoim domu… Helmutha Kohla, który przyjechał do kościoła w drodze na historyczną Mszę Pojednania w Krzyżowej. „Żyjąc na świeczniku”, lubi chodzić własnymi ścieżkami. Ma ten przywilej, że wolno jej wejść do miejsc niedostępnych dla zwykłego turysty. Takim miejscem jest strych Kościoła Pokoju. To tam spotkała bohaterów swojej pierwszej wystawy fotografii, krzesła. Pokryte kurzem zapomnienia, „poranione”, niektóre ocalałe i dumnie prezentujące się w promieniach słońca. Nie wie, ile godzin spędzila w ich towarzystwie. Potem było „Światło i pajęczyna” czyli fotograficzny zapis samotnych wędrówek po zabytkowym cmentarzu wokół Kościoła Pokoju. Ma niezwykły dar dostrzegania szczegółu. Jej zdjęcia można oglądać w Cafe 7, dawnym Domu Stróża, w którym króluje aromatyczna mała czarna i aksamitna, prawdziwa czekolada. Nie ma chyba dnia, w którym Bożena Pytel nie pojawiłaby się w kawiarni. Tutaj często spotyka się z przyjaciółmi, u których ceni to, że zawsze gotowi są pomóc. Nie musi tego sprawdzać, najważniejsza jest ta pewność.
Ukończyła socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. Od kiedy pamięta interesował ją człowiek. Ale w szerszym kontekście – społeczeństwa, pewnych zjawisk kulturowych. Poźniej były jeszcze studia podyplomowe, public relations. Dzisiaj dba o wizerunek Kościoła Pokoju, jest pomysłodawczynią wielu projektów kulturalnych, edukacyjnych, naukowych. Spędzone przed komputerem godziny to zdobywanie funduszy na renowację kościoła oraz zabytkowych zabudowań w jego otoczeniu. Mam wrażenie, że Bożena Pytel tkwi w swego rodzaju związku z Kościołem Pokoju. On – z całą swoją spuścizną – jest dla niej inspiracją, natchnieniem. Ona – poprzez jego dostojeństwo – czuje się zobligowana do pielęgnowania tego dziedzictwa.
Jest niezwykle otwartą osobą. Ma w sobie ciekawość małej dzieczynki – łatwo zapala się do nowych wyzwań i inicjatyw. W ciągu jednego tygodnia potrafi zapoznać się z procesem dezynfekcji starodruków tlenkiem etylenu, metodą wymiany pokrycia gontowego dachu kościoła oraz zakresem rekonstrukcji elemenetów rzeźbiarskich i pogłębieniem inskrypcji na epitafiach po to, aby za chwilę dyskutować o warsztatch filmowych czy koronkarskich, które planuje na kolejną edycję Artystycznego Lata. Ludzie po prostu się do niej garną: aktorzy, muzycy, rzeźbiarze, naukowcy, dziennikarze – jeszcze nikt nie odrzucił jej zaproszenia na plac Pokoju.
Jakie można mieć marzenia w tej bliskości Boga i aniołów, czuwających nad tym miejscem?
Marzenia mam duże i małe. Chciałabym mieć dzień wolny od codzienności. Zaczęłabym go od kawy i dobrej książki. A mówiąc poważnie – marzy mi się możliwość skupienia na jednej rzeczy. Byłby to album fotograficzny o Kościele Pokoju. Te duże? Lepiej niech pozostaną niewypowiedziane. Może wtedy szybciej się spełnią…?
(vivid)
[photospace]