Okopany pod regałem

    7

    Ponownie wracam do sprawy czytania przez nas, choć teraz już nie będę podawał dramatycznych statystyk i złowieszczych przepowiedni. Zastanawiam się chyba od zawsze, jak to jest, że jednym się chce sięgać po książkę, a inni moją to gdzieś. Sam nie miałem z tym nigdy problemów. Kiedy pojawiały się na świecie moje dzieci, chciałem je jak najszybciej „zarazić” tym bakcylem. Oczywiście na początek poszły standardy Brzechwy, Tuwima. I wydawało się, że ziarno się przyjęło. Ale kiedy zaczął się czas szkoły i lektur – wyszło szydło z worka. Jak większość rówieśników, i moje potomstwo pałało nieskrywaną niechęcią do wszystkiego, co drukowane i oprawione. Owszem, oboje akceptowali wszelkiego rodzaju filmowe adaptacje, streszczenia czy bryki. Ale przeczytać coś w całości, bez przymusu – nigdy. Nie rozumiałem tego i chyba do dzisiaj nie rozumiem, ale obserwując otaczającą mnie rzeczywistość dziwię się temu coraz mniej.  Ostatnio przeczytałem wywody na ten temat poznańskiego literaturoznawcy prof. Przemysława Czaplińskiego z UAM, który uważa, że największy wpływ na pojawienie się potrzeby czytania książek ma rodzina.

    „- Jednym z generalnych wniosków z badań czytelnictwa, z perspektywy 20 lat, będzie załamanie sukcesji rodzinnej, czyli przekazywania zaciekawienia czytaniem w granicach rodziny. Kiedy kończył się PRL, mieliśmy ok. 300 tys. studentów – teraz studiuje ponad 2 mln osób, a wskaźnik czytelnictwa spadł. A skoro wzrost liczby uczelni i studentów nie podniósł poziomu czytania, to oznacza, że mechanizmem napędzającym czytanie była rodzina. To rodzice wciągali swoje dzieci w czytanie i to się załamało. Badania czytelnictwa pokazują też przykrą prawdę o naszym państwie. – Ta polska modernizacja okazuje się zdumiewającym systemem, w którym można sobie poradzić – osiągnąć przyzwoite stanowiska – nie czytając. To jest możliwe za cenę braku ulepszania tych instytucji, nie wprowadzania innowacji – twierdzi prof. Przemysław Czapliński.
    Według literaturoznawcy nie można zapominać, że czytanie jest kluczem do dobrego funkcjonowania we współczesnym świecie. – To, że potrafimy poznawać świat symboli matematycznych, barw, że potrafimy się komunikować z innymi ludźmi jest związane z czytaniem. Bo czytanie nie jest tylko i wyłącznie zdobywaniem informacji. W przyszłości coraz ciężej będzie robić kariery tym, którzy nie czytają. – Okazuje się, że w polskim społeczeństwie jest bardzo wąska grupa – ok. 5 proc. – tzw. „wszystkożerów”. To są ludzie, którzy chodzą do kina, teatru, opery; czytają książki, gazety, oglądają transmisje z zawodów sportowych. To ludzie nienasyceni. Za jakiś czas – dekadę czy dwie – to będą ci ludzie, którzy przekażą swoim dzieciom swoje kompetencje. Wdrożą do tego, żeby dzieciaki uczestniczyły we wszystkim, interesowały się wszystkim. I to będzie taka „klasa panująca”. Natomiast cała reszta to będzie tania siła robocza. To jest coś w rodzaju forpoczty przyszłego podziału społecznego, który całkowicie lekceważy struktury i podziały – wyjaśniał literaturoznawca.”

    Przyznam, że budzi to mój niepokój, a jednocześnie z coraz większą uwagą przyglądam się wszystkiemu, co może mieć wpływ na taki ogląd rzeczywistości. Kilka dni temu w grudniowym numerze miesięcznika Press znalazłem materiał o wyjątkowym zjawisku na europejskim rynku prasowym, jakim jest portugalski dziennik „i”. Dziennik, który pojawił się półtora roku temu zachwycił świat. Wygrał prestiżowe konkursy m.in. na najlepszy projekt prasowy Hiszpanii oraz w konkursie European Newspaper Award został uznany za najlepszy dziennik europejski. We wszystkich uzasadnieniach podkreślano, że „i” dotarł do młodych czytelników, co nieczęsto udaje się gazetom tradycyjnym, a jednocześnie zyskał uznanie inteligentnych odbiorców. Co jest takiego w nim wyjątkowego? Podstawowa zasada, jaką do tej pory kierowano się w tworzeniu takich projektów, została zupełnie odwrócona. Prezentowanie informacji robi się wg zasady – „Pokazuj, a nie mów”. Chodzi o to, by pokazać informację w formie wizualnej, dostosowanie jej graficznego wyglądu do treści. Dlatego w „i” jest cała masa zdjęć, ikon, rysunków, strzałek, odnośników, dopisków. Wszystko w żółto – czerwono – turkusowej tonacji symbolizującej współczesną estetykę. A treść? No cóż, zeszła na odległy plan. Jak przyznają autorzy projektu, dziennik nie został zaprojektowany dla odbiorcy nauczonego czytania prasy. Jego się przede wszystkim ogląda, a później ewentualnie czyta. I jak tu nie patrzeć z niepokojem w przyszłość, którą tak czarno maluje poznański językoznawca. Pewnie trzeba okopać się pod regałem i …czytać swoje.

    Wacław Piechocki

    Poprzedni artykułBlue Cafe po liftingu
    Następny artykułPolecamy: Wojciech Tochman „Jakbyś kamień jadła”