Podobno wszyscy mieszkamy na grobach, tylko sobie tego nie uświadamiamy. Miasta pełne są miejsc, gdzie przez wieki odbywały się pochówki. Ich pozostałości uwidoczniły się przy remoncie skarpy przy alei Niepodległości. Groby odkryto przy okazji budowy centrum przesiadkowego. Ślady po starej szubienicy i działalności miejskich katów odnaleziono przy Wrocławskiej. Beztroskie życie nie pozwala myśleć o tym codziennie, ale przyszedł listopad, a to miesiąc myślenia o tych, którzy tu żyli przed nami.
Przez ostatnie dwa lata odwiedziłam cmentarzy aż nadto – głównie podczas moich rowerowych podróży. Część z nich w sposób zaplanowany, część przypadkiem, bo tkwiły przycupnięte przy drogach, którymi się przemieszczaliśmy. Jedne upchnięte pomiędzy wiaduktami, inne rozpostarte dumnie na wzgórzu z najpiękniejszym widokiem na okolicę. Zwłaszcza te na wschodzie Polski pozostaną w mojej pamięci na lata. Wypielęgnowane kwatery. Pobielone krawężniki. Przy wejściach obszerne informacje w kilku językach, opisujące kto, kiedy i dlaczego. W tym ogromie pamiątek wielka różnorodność. Obok powstańców styczniowych i listopadowych, żołnierze rosyjscy i pruscy. Obok Polaków, Żydzi i Holendrzy. Wszyscy na jednakowych prawach. Wszyscy równi wobec Boga. Odwrotnie niż to jest teraz, gdy już świat zwariował.
Długie godziny poświęciliśmy z Bartoszem, aby dotrzeć do niektórych miejsc. Dojazd na miejsce pochówku mennonitów, czyli Holendrów, którzy od szesnastego wieku próbowali ujarzmić nieprzyjazne Żuławy, zabrał ponad pół dnia, i choć byliśmy już głodni i tego dnia mieliśmy już w stopach i udach ponad sto kilometrów, nie wyobrażaliśmy sobie, żeby zrezygnować z odwiedzin tego miejsca. Sporo czasu trzeba było poświęcić na odnalezienie żydowskiego cmentarza w Goniądzu na Podlasiu, na którym według przewodników można było obejrzeć nigdzie indziej niespotykane macewy. Ktoś bardzo się nagimnastykował, aby tej nekropolii nie można było odnaleźć od tak. Zniszczone zostały wszelkie drogowskazy. Podobno czyniono tak od lat. Jedynie dzięki przychylności goniądzkiej babulki udało się nam go wreszcie odnaleźć. Na ostatnie chwile przed zmrokiem, z duszą na ramieniu przedzieraliśmy się przez chaszcze. Macewy były rzeczywiście wyjątkowe.
Długo trwała też nasza wizyta na tatarskiej nekropolii w Kruszynianach – nieopodal meczetu, na wzniesieniu otoczonym wysokim murem z kamieni. Tatar, który udzielił nam noclegu, opowiadał, że muzułmanie raz pochowani, muszą leżeć w tej ziemi do końca świata. Nie likwiduje się grobów, nawet jeśli nie ma śladu już po całej rodzinie. Opuszczonymi grobami opiekuje się cała społeczność. Stąd na cmentarzu obecność pochówków nawet sprzed 400 lat.
W ogóle Podlasie to doskonałe miejsce na całą tę funeralną edukację. Podróżując od cmentarza do cmentarza można poznać całą historię naszej ojczyzny. Zadumać się, przeanalizować fakty… Z przerażeniem skonstatować, jak wielu młodych ludzi musiało polec za wcześnie i zupełnie bez sensu – przez nieodpowiedzialne i zbyt brawurowe decyzje wojskowych dowódców, nielojalność towarzyszy, podupadające morale. Żołnierzy chowano zwykle tam, gdzie zginęli.
Kulminacją cmentarnego aspektu naszej podróży był prawosławny pogrzeb w jednej z wioseczek przy granicy z Białorusią. Było słonecznie, bardzo gorąco… Pomiędzy polami wiodła piaszczysta droga. Przeklinaliśmy tego dnia tę drogę wielokrotnie. Z daleka usłyszeliśmy śpiewy – chyba w języku cerkiewnosłowiańskim. Piękne, kobiece, głośne, polifoniczne. Pojechaliśmy za tym śpiewem do wioski. Staliśmy się mimowolnymi świadkami pożegnalnej ceremonii. I był to najpiękniejszy pogrzeb, w jakim kiedykolwiek uczestniczyłam. Mam skórę na duszy grubą jak hipopotam na piętach, skoro tak piszę. Wstydzę się tego bardzo, bo gdzieś tam od przedszkola wtłaczano mi w głowę, że ostatnie pożegnanie musi być przejmująco smutne. Ludzie z rodziny zmarłego nie sprawiali jednak takiego wrażenia. Nie zanosili się płaczem. Ich śpiewy nie miały nic z lamentu. Sprawiali wrażenie, jak gdyby ten pogrzeb był dla nich jakimś nowym początkiem, zaproszeniem do podróży. Chciałabym móc przyjmować te rzeczy z ich spokojem i z ich pogodą.
Beata Norbert