Fellini to jeden z najbardziej charakterystycznych twórców w historii kina. Ma rozpoznawalny styl, ulubionych aktorów, sposób narracji. Jest artystą, który nie boi się mówić o sobie – wystarczy przytoczyć chociażby „Wywiad”.
„Wywiad” to film Felliniego traktujący o Fellinim, który robi film o Fellinim. Jest to jego przedostatnie dzieło, a więc fantastyczna okazja na podsumowania. Gościmy w jego ukochanym studio, Cinecitta, a japońscy, ciekawscy dziennikarze wydają się być naszymi motorami – to za ich sprawą wchodzimy we wszystkie kąty wielkiej miłości Fefe. Oglądamy zakamarki Cinecitty, poznajemy opinię reżysera, co oznacza być tymże, poznajemy bliżej dwóch ulubionych aktorów Felliniego – Marcello Mastroianni oraz Anitę Ekberg. Całość jest niezwykle plastyczna, przyjemna dla oka, rzec by można – uspokajająca. Już nie niepokoi tak, jak niektóre z poprzednich obrazów Fefe.
Film ten jest kwintesencją Felliniego – mamy tu z jednej strony bogate scenograficznie wnętrza, a z drugiej – plenery (obowiązkowo: z jakąś wielką, metalową konstrukcją). Psychodelię i niezwykły naturalizm, plany bliskie i dalekie. Groteskę i kwestie poważne, sceny przepełnione akcją jak i te, w których zdaje się nic nie dziać.
Fellini nie musiał sobie dobierać nowej ekipy. Najwyższą jakość zapewnili mu dotychczasowi współpracownicy. „Wywiad” jest nienaganny aktorsko, muzycznie. Zdjęcia – dzieło Tonino Delli Colli – pozwalają w pewnych momentach skupić się na emocjach bohaterów, a zaraz potem – podziwiać plenery.
„Wywiad” jest z jednej strony nieco zabawną, z drugiej – bardzo refleksyjną opowieścią o historii życia, miłościach i lękach wielkiego Fefe. Wydaje się być swoistym pożegnaniem, ostatnią spowiedzią włoskiego maestro.
Adrianna Woźniak