W roku 1992 wpadł na pomysł, aby napisać swoją pierwszą powieść kryminalną. Stworzył scenariusz fabularny i projekt odłożył na lepsze czasy. Pięć lat później postawił ostatnią kropkę w „Śmierci w Breslau”. Marek Krajewski, filolog klasyczny, jeden z najpopularniejszych autorów książek kryminalnych gościł wczoraj w Świdnicy.
Na spotkanie z Markiem Krajewskim do Miejskiej Biblioteki Publicznej przybyło kilkudziesięciu miłośników jego twórczości. Autor chętnie dzielił się swoimi wspomnieniami, zdradzał tajemnice warsztatu, opowiadał, skąd czerpie pomysły. O kulisach powstania pierwszej powieści mówił tak – W roku 1997 Wrocław zalewała powódź. W tym czasie miałem zaplanowane rodzinne wakacje. Pakowałem się w pośpiechu, chciałem jak najszybciej przejechać przez most w Głogowie, zanim go zamkną. Udało się. Na miejscu okazało się, że zapomniałem zabrać ze sobą swoją pracę doktorską, nad którą pracowałem. Wtedy postanowiłem wrócić do pisania powieści. Wyciągnąłem zeszyt w kratkę i zacząłem. Po urlopie miałem napisane kilkadziesiąt stron. Kilka miesięcy później, w Boże Narodzenie 1997 powieść została ukończona – mówił Krajewski.
Żeby żyć, muszę pisać
Jedna książka rocznie, taki zapis widnieje w kontrakcie, jaki Krajewski podpisał z wydawnictwem. Żeby sprostać temu zadaniu, musi dużo czasu poświęcić na pisanie. – Pracuję 5 dni w tygodniu. W dni parzyste biegam, w nieparzyste wychodzę ze swoim psem na długie spacery. Po powrocie do domu zasiadam do pracy, przeważnie jest to godzina 9. Piszę przez około sześć godzin – mówi Krajewski. – Kiedyś mogłem sobie tylko pomarzyć o takiej pracy. Wówczas wstawałem o 4:30. Czekała na mnie kanapka, termos z kawą i komputer. Pracę kończyłem o 10. Krajewski ma 46 lat, planuje pisać do 60 roku życia. Pisarzowi nie udało się uniknąć kilku błędów. – Podczas pisania pomyliłem rewolwer z pistoletem. Dla pisarza, który upodobał sobie kryminały jest to błąd niewybaczalny, ale kto nie pracuje, błędów nie popełnia – śmiał się Krajewski. Po pracy czyta. Jego mistrzami są Dostojewski, Mann, Szczypiorski. Zagłębiając się w lekturę Krajewski uczy się potoczystości języka i sposobu narracji. – Jestem czeladnikiem u swoich mistrzów – mówił autor o sobie. Krajewski nie stroni od filozofii, szczególnie upodobał sobie logikę.
Eberhard jest taki dobry
Tegoroczne, jesienne tournée rozpoczął od Świdnicy. Przed autorem jeszcze kilkanaście spotkań z miłośnikami jego twórczości. Krajewski zawsze dobrze wspomina chwile spędzone z czytelnikami. – Wtedy mogę zdradzić najwięcej szczegółów odnośnie tego, czym się obecnie zajmuję – mówił. –Pamiętam, jak na jednym z takich spotkań pewna dama opowiedziała mi o sympatii, jaką darzy Eberharda Mocka. Nie kryłem zdziwienia. Przecież Mock był okrutny, bił żonę, pił, włóczył się po burdelach, jak można lubić taką postać? Odpowiedź, jaką wtedy usłyszałem, zapamiętam do końca życia. Bo w nas, kobietach jest coś z apostołów, każdego drania potrafimy uczłowieczyć – wspominał Krajewski.
Mock na szklanym ekranie
Na pytanie odnośnie filmu o pracowniku wrocławskiego Prezydium Policji, Krajewski odparł – Drgnęło. Jestem pełen nadziei i w tej nadziei żyję. Kilka lat temu autor sprzedał prawa do ekranizacji. Obecnie trwają rozmowy z producentami. Będzie to najprawdopodobniej serial. – Kogo chciałbym widzieć w roli Eberharda Mocka? Kiedyś wyobrażałem sobie w tej roli Janusza Gajosa, ale to było dawno, a lata lecą – mówił Krajewski.
Popielskiego zapraszamy do Świdnicy
Akcja nowej serii książek o Edwardzie Popielskim rozgrywać się będzie w powojennym Wrocławiu, a ze stolicy Dolnego Śląska to tylko zaledwie 50 kilometrów. Czy akcja jednej z powieści nie mogłaby się toczyć w Świdnicy, pytali czytelnicy. – Zawsze podczas spotkań pada takie pytanie, to jest dla mnie ogromny komplement. Muszę państwa zmartwić, o Świdnicy kryminału nie napiszę. Opisuję tylko te miasta, które kocham. Świdnicę tylko lubię, to jest ładne miasto, ale nie darzę go miłością – mówił Krajewski. Ale jak mawiał inny klasyk – Nigdy nie mów nigdy.
Tomasz Pietrzyk