To było ortograficzne grzybobranie, najeżone pułapkami w każdym zdaniu. Mistrzyni, która zwyciężyła w VII edycji Dyktanda Świdnickiego, popełniła 4 błędy. To znakomity wynik, jeśli spojrzeć na trudności, jakie przed piszącymi spiętrzyła autorka, Magdalena Szalecka.
– Poziom był niezwykle wyrównany i widać było, że zawodnicy sporo czasu poświęcili na przygotowania. Laureat II miejsca był gorszy od zwycięzcy dosłownie o jeden przecinek – z uznaniem mówi Elżbieta Dudziak, szefowa świdnickiej Ligi Kobiet Polskich. W tym roku przy organizacji współpracowało Nadleśnictwo Świdnica i stąd temat dyktanda, związany z lasem i grzybobraniem.
Punktualnie o godzinie 10:00 w Społecznej Akademii Nauk, Wydział w Świdnicy, do pisania zasiadło 28 osób. W tym roku wprowadzono dodatkową kategorię dla osób reprezentujących urzędy. Puchar starosty zdobyły Grażyna Puknel i Edyta Muraszko z Nadleśnictwa Świdnica.
Mistrzowie ortografii 2012:
I miejsce – Agata Szarek
Otrzymała zmywarkę ufundowaną przez fabrykę zmywarek Elektrolux w Żarowie. Nagrodę wręczył dyrektor Elektroluxu, Ireneusz Kret.
II miejsce Łukasz Szempliński
Tablet ufundowany przez Nadleśnictwo Świdnica wręczył nadleśnczy Jan Dzięcielski.
III miejsce
Dwie równorzędne nagrody ufundowane przez drogerię Lipstick otrzymali Krzysztof Odachowski i Paulina Janczak.
Nagrodę dla najmłodszego uczestnika ufundowaną przez Bank Zachodni WBK z rąk Iwony Brożyny otrzymała Sara Gorzelak.
Z jakimi trudnościami zmierzyli się uczestnicy VII Dyktanda Świdnickiego? Prezentujemy pełny tekst:
„Grzybów było w bród”! Tymi słowy przez wieszcza Adama zachęceni ruszyliśmy chyżo skoro świt, jeszcze w półmroku, niczym gończe charty, w las. Jako dość cherlawi debiutanci w branży, odziani w nieprzemakalne poncha i zaopatrzeni w minikompendia wiedzy mikologicznej, dodawaliśmy sobie otuchy okrzykami: darzbór!
Dzięki poręcznemu wademekum[vademecum], które chwacko dzierżyłem w dłoni, rozpoznałem ukrytą we mchu na osuwisku żagiew łuskowatą, a obok niej – purchawkę chropowatą. Niestety, oba trofea nie nadawały się do konsumpcji nawet po uprzednim uwarzeniu w mosiężnym garze. Nie odważyłem się też ściąć dzieżki pomarańczowej, mimo że Włosi pożerają ją na surowo, zanurzywszy uprzednio w likierze. Na pociechę wypiłem haust herbatki z hibiskusa i podążyłem dalej w puszczę, ale nie znalazłem nawet jednego podgrzybka zajączka. Ani chybi pożądane przeze mnie jasnobrązowe kapelusze i wysmukłe trzonki tachali już w swoich sakwach moi kompani.
Hola! A gdzież oni są? Przed niespełna półgodziną słyszałem tuż-tuż ich chichotanie, a teraz na moje żałosne pohukiwania odpowiadają tylko żołny i piegże! Półżywemu ze strachu i na pół przytomnemu już się zdawało, że słyszę ich radosne rżenie… „A to echo grało”!
asz, zdjęcia SA