Któż z nas nie pamięta historii rysunku mamuta wykonanego przez człowieka pierwotnego odnalezionego w jaskini w Combarelles, we Francji? Przełom wieków XIX i XX przyniósł w Zachodniej Europie, głównie we Francji i w Hiszpanii, prawdziwą lawinę odkryć naskalnych rysunków i malowideł wykonanych przez człowieka pierwotnego. Wiele z nich zyskało ogromną popularność jako najstarsze dzieła sztuki. Szczególnie cenne i liczne okazały się znaleziska pochodzące z jaskiń położonych w dolinie Wezery, a takie nazwy stanowisk jak Cro-Magnon czy Le Moustier stały się powszechnie znane i trafiły do literatury.
Nie minęło 100 lat, a może jeśli minęło to niewiele ponad i od pewnego czasu nie opuszcza mnie refleksja, iż słowo traci swoją dominującą pozycję. Powoli i dość skutecznie zastępuje je obraz. Pewnie nie jestem w tym osamotniony. Odnoszę takie wrażenie, gdy czytam rozmowę Katarzyny Kopacz z Press-a z Juanem Senorem, wiceprezesem międzynarodowej firmy Innovation, doradzającej wydawcom, jak przetrwać w erze cyfrowych mediów. Co prawda rozmowa dotyczy zagrożeń, które mogą zwiastować śmierć prasy, ale pośrednio można znaleźć w niej również odniesienie do mojej natrętnej refleksji.
Słowo traci ważność, ale dlaczego traci? Bo słowo wymaga czasu, (którego nie ma), uważności, (o którą trudno) i skupienia, (o które jeszcze trudniej). Cóż, w dużej mierze jest to cena, którą płacimy za korzystanie z internetu. Bo pożera nam czas, nie sprzyja ćwiczeniu pamięci, a już na pewno nie służy skupieniu. Nie potępiam Internetu, boć to tylko narzędzie. Uważam jednak, że wymaga, jak wszystko, umiaru.
A wracając do relacji słowo – obraz. Moje zatroskanie wzięło się z nieukrywanej fascynacji nowym obliczem dwóch dzienników – portugalskiego „i”(pisałem o nim kilka tygodni temu) i hiszpańskim „Odiel”. Makiety tych czasopism, przeprojektowane przez firmę Juana Sanora, odchodzą od klasycznego wyglądu gazety codziennej. Skłaniają się do wydania magazynowego czy weekendowego dzienników, choć kolory są bardzo mocne, wręcz tabloidowe. I to działa. Makiety są atrakcyjne, mówiąc kolokwialnie „chwytające” i to chyba na tym to polega. Oba dzienniki są nagradzane we wszelakich rankingach europejskich i podobno światowych. Na dodatek sprzedają się dobrze, szczególnie w docelowej grupie ludzi, którzy do tej pory nie przejawiali zainteresowania czytaniem czegokolwiek. Dlaczego tak się dzieje? Zdaniem rozmówcy Katarzyny Kopacz – „Przede wszystkim infografika jest według nas ekstremalnie ważna. Ma być odrębną analizą jakiegoś tematu, opowiadać historię, sama w sobie być informacją. Nasze gazety mają wizualnie przemawiać do odbiorcy, tak jak kolekcja haute couture – muszą być piękne i najwyższej jakości. Papier także musi być najwyższej, jakości. A kolory? Świat poszedł w stronę koloru, tabloidowego formatu, więc trzeba to uwzględnić”. Tekst pełni w nich wyjątkową rolę. Jak twierdzi Sanora, nie jest to miejsce dla historii pisanych przy komputerze w oparciu o Google i Wikipedię. Musi to być rzetelne i poważne dziennikarstwo tworzone w oparciu o historię zwykłych, żywych ludzi. Dlatego „słów” jest znacznie mniej niż „obrazów”, które muszą znacznie więcej opowiedzieć i tym samym „uwieść” Czytelnika.
Podobnie jest w świecie literatury. Ostatnimi czasy obserwuje się spore zainteresowanie książką obrazkową. Książką, która od lat 70 zdominowała w świecie ofertę dla dzieci młodszych, w Polsce się nie rozwinęła. Pozostaje nieznana jako gatunek, a tym bardziej nieznane są jej osiągnięcia artystyczne i metodyczne. Niedoceniana jest też przez samych twórców jako forma wypowiedzi autorskiej. Poza Polską kontakt dziecka z książką obrazkową traktowany jest jako niezbędny etap w edukacji. Stanowi ważną pomoc w oswajaniu ze światem. Z tego powodu na forum międzynarodowym, tak zwane trudne tematy (śmierć, starość, choroba, migracja, emigracja, indywidualność itd.) w opracowaniach książkowych tego typu stanowią najbardziej pożądany obszar wymiany kulturalnej. W „Ryms”, kwartalniku o książkach, przeczytałem, że – „Pośród badaczy książki obrazkowej, pomimo różnic w podejściu, istnieje zgoda w sprawie pojmowania formy książki obrazkowej, jako tej, która jest złożona z dwu sposobów przedstawiania, dwu reprezentacji – obrazów i słów – stanowiących jeden kulturowy tekst. Niezgoda natomiast panuje w szczegółach pojmowania wagi tej podwójności, np. czy książka obrazkowa jest przede wszystkim książką, w której najważniejsza jest historia do opowiedzenia za pomocą słów i zilustrowana za pomocą obrazów, czy raczej jest rodzajem sztuki narracji wizualnej, którą dookreślają słowa? Czy może wreszcie równoważność obrazów i słów jest istotą tego gatunku?.. Takie pojmowanie książki obrazkowej jest spójne z koncepcją głoszącą, że „dzieci przyswajają historie opowiedziane zarówno wizualnie, jak i werbalnie, stąd niektóre książki obrazkowe są całkiem efektywne bez żadnych słów”, a zatem w książce obrazkowej ilustracje są „tak samo ważne jak tekst albo nawet ważniejsze niż tekst”…”.
Tyle fachowcy. A my? Cóż, każdy wybierze własną wizję. Ten, który od lat potrafi znajdować radość i buduje swoją wrażliwość i rozwija wyobraźnię dzięki słowom, pozostanie im wierny. A ten, kto nie poznał tego smaku, może kiedyś da się uwieść?
Wacław Piechocki