„Polak Polaka albo pierdoli, albo certoli. Niczego pośredniego nie ma” – napisał pewnego razu Mrożek do Lema w pewnym prywatnym poniekąd liście. Poniekąd, bo gdy korespondują ze sobą tacy tytani, to można się spodziewać, że wysłane listy wkrótce przestaną być prywatne. Ledwo tylko zakleją kopertę i poślinią znaczek, a już tabuny wydawców dyszą im znad ramienia w oczekiwaniu na zgodę na publikację. I tak oto prywatnie wyrażona myśl stała się najlepszą naszą charakterystyką, jaką ostatnio dane mi było przeczytać.
Bo tacy właśnie jesteśmy. Tacy oto…
Popadający w skrajne nastroje, chimeryczni i egzaltowani. Pełni kontrastów tak dramatycznych, że powinno się na to wynaleźć osobną skalę. Oburza nas byle co, podczas gdy prawdziwe dramaty po nas spływają. Zachwyca nas albo to, co najwyższej próby, albo wręcz przeciwnie – nasz świat zalewa plastikowa tandeta.
Raz czytamy największe szmiry wszech czasów w stylu opowieści o Greju, aby zaraz potem obnosić się w miejscach publicznych z Jakubowymi księgami. Słuchamy disco polo mając jednocześnie ogromną, rosnącą w siłę rzeszę entuzjastów Warszawskiej Jesieni.
Taki brak umiejętności rozpoznawania odcieni szarości ma oczywiście swoje konsekwencje. Nigdzie nie czujemy się dobrze i nigdzie też nie potrafimy zagrzać miejsca na dłużej. Żadna jakość na dłuższą metę nam nie odpowiada. Wszystko prędzej czy później męczy.
A sytuacją najgorszą ze wszystkich jest, gdy obydwie skrajności, obydwa wszechświaty skupiamy w jednym ciele. Wtedy chcemy mieć życie w jakości glamour za dyskontową cenę. Takie mieszanki nigdy nie wychodzą z korzyścią – ani dla konkretnego mikrokosmosu, ani dla jego użytkownika.
Taka właśnie przydarzyła mi się ostatnio klientka. Miała życzenie urządzić pokój w nadmorskiej willi. Zamówienie obwarowała dwoma warunkami: ma być w marynarskich klimatach, ale jednocześnie błyszcząco i elegancko. Próby wyperswadowania jej koktajlu barokowo-marynistycznego zajęło mi sporo czasu i pochłonęło wiele energii. Przekonywałam, że styl żeglarski to przede wszystkim prostota i przejrzystość. Obiecałam jednak asekurancko, że w zestawie zastosuję najgorętsze morskie tkaninowe celebrytki. Przyrzekłam też, że przyjmę towar z powrotem, w razie, gdyby jednak intuicja mnie zawiodła i nowo zakupione poszewki nie wywołały jednak efektu WOW u przyjaciółek zleceniodawczyni, których surowej ocenie miała zamiar poddać ów zakup.
Koleżankom się podobało. Na szczęście! Były oczywiście zastrzeżenia, że zdobienia były nie dość strojne i nie dość spektakularne. Zwrotu jednak nie będzie. Zachowałam twarz i pieniądze. Nie spalę się ze wstydu, jeśli okaże się przypadkiem, że owa nadmorska posiadłość stała na szlaku prawdziwego morskiego wilka. Trzeba przyjąć ryzyko, że takowi błądzą czasem po wybrzeżu.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na atrillo.pl