Spotkałem się ostatnio ze zdjęciem, które przedstawiało żołnierza bez nóg. Pod nim widniało następujące zdanie: „Teraz powiedz, że to ty miałeś trudny dzień”. Wtedy pomyślałem, że owo rozumowanie jest poprawne, że można w ten sposób umniejszać znaczenie codziennych problemów i jest to wręcz niedorzeczne, by przez pryzmat żołnierza pozbawionego kończyn nadal przejmować się swoimi, bądź co bądź, dość banalnymi sprawami. „Wojna” Tobiasa Lindholma nie zamierza jednak skalować dramatu, na jednej płaszczyźnie rozpatrując afgański konflikt i rodzinne rozterki; zadając kłam stwierdzeniu pod fotografią, dumnie wartościującemu ludzkie rozterki.
Gdyby się zastanowić, „Wojna” pod wieloma aspektami wypada przeciętnie – przywołuje poczucie podobieństwa wytartą stylistyką, obrazując sytuację w Afganistanie w znany, sprawdzony sposób. Jest prawowity dowódca, stęskniony za żoną i żona, opiekująca się domem pod nieobecność męża. Są dzieci, wewnętrznie zasmucone brakiem jednego z rodziców, przeobrażające potrzebę bliskości w okazjonalną agresję i introwertyzm. Punkt wyjścia zdaje się wyraźnie sugerować garść bliskoznacznych koncepcji, utwierdzających w przekonaniu, że wojna jednak jest zła.
Tobias Lindholm, scenarzysta moralnie niejednoznacznego „Polowania”, nie zaspokaja się populistycznymi frazesami i konsekwentnie meandruje pomiędzy następnymi pułapkami konwencji. Przesuwa tonację w spokojniejszy rejon, by na rzecz dokładniejszej psychoanalizy wojaka na froncie, skupić się na drobnych czynnościach, tak obficie wypełniających rzeczywistość rodziny bez ojca. Przyzwyczajani jesteśmy do podobnej perspektywy, by wreszcie, gdy żołnierz wróci do domu po nieudanej akcji, móc zderzyć oba światy w nieoczywistym dylemacie – zamknąć najwięcej emocji na sali sądowej.
„Wojna” wymyka się wtedy całkowicie spod kontroli – wcześniejszą, dwutorową narrację z poziomu Afganistanu i domowego zacisza dekonstruuje uczuciowym rozstrojeniem, zadając pytania o moralność oraz etykę. Reżyser nie podaje wskazówek ani widzowi, ani postaciom, zamykając ich w niewygodnych pozycjach. Tutaj wybrzmiewa prawdziwa klasa scenopisarska Lindholma, który sprytnie przeobraził typowy wojenny obraz w skomplikowaną mozaikę najróżniejszych racji – od oglądającego zależy, jak ustosunkuje się do sytuacji. Skontrastowane ze sobą są dwie wizje postrzegania prawdy, na podłożu czysto ludzkim i praworządnym, równorzędnie właściwe, jednocześnie skrajne, nie współpracujące.
Ostatecznie rozwiązaniem jest marazm, to dziwne zawieszenie pomiędzy faktycznym szczęściem a zasłużoną karą. Twórcy dobitnie pokazują, że satysfakcja nigdy nie dosięgnie człowieka, a jedynym możliwym wyjściem jest poza, że wszystko dobrze się skończyło. Pesymizm? Niekoniecznie. Zwykła obserwacja ludzkich reakcji.
Kacper Poradzisz