Mereżki, haft richelieu, ażury i ścieg półpłaski, hinduizm i język suahili, ścichapęk, apsara, tete a tete, dwudziestodwuipólletnią – oto największe zagadki IX Świdnickiego Dyktanda.
Każdy mieszkaniec powiatu świdnickiego, który chciał sprawdzić swoje umiejętności i zdolności ortograficzne, mógł przystąpić do konkursu, które odbyło się 20 września 2014 o godz. 10 w Sudeckim Centrum Organizacji Pozarządowych Świdnica ul. Długa 33. Spośród wszystkich zarejestrowanych uczestników wyjątkową wiedzą ortograficzną i znajomością reguł języka polskiego wykazała się Weronika Bunij, która zajęła I miejsce.
Liga Kobiet Polskich w Świdnicy od 9 lat organizuje Świdnickie Dyktanda dla wszystkich, którzy interesują się językiem polskim. Celem Dyktanda jest propagowanie wśród mieszkańców zasad poprawnej polszczyzny, sprawdzenie znajomości zasad ortograficznych wykorzystywanych w tekście pisanym, a także sprawdzenie umiejętności pisania ze słuchu. LKP zaprasza do udziału w dyktandzie wszystkich chętnych, bez względu na wiek, interesujących się piękną polszczyzna, jej prawidłową pisownią.
Przygotowaniem i ułożeniem tekstu Świdnickiego Dyktanda już po raz drugi zajęła się Mariola Mackiewicz polonistka II LO w Świdnicy.
– W tegorocznej edycji wzięło udział kilkoro uczniów ze świdnickich szkół. Cieszymy się, iż młodzi ludzie wychowani w świecie nowych technologii, błyskawicznie poruszający się po klawiaturze i w sieci zwracają uwagę na poprawną pisownię – mówią organizatorki.
Urzędników pracujący w jednostkach samorządu terytorialnego Miasta Świdnica, Powiatu Świdnickiego, Gminy Świdnica, reprezentowała pani Małgorzata Zajączkowska z Urzędu Miasta w Świdnicy. Do zmagań z ortografią poza konkursem stanęła także Beata Moskal-Słaniewska, która nie kryje zadowolenia z uzyskanego wyniku. – Zdradzę tylko, że gdyby pani Beata wystartowała w konkursie otwartym, zajęłaby medalową pozycję – mówi Elżbieta Dudziak, która przed laty zainicjowała Dyktando Świdnickie i konsekwentnie co roku realizuje projekt z koleżankami z LKP.
Nad przebiegiem dyktanda i oceną czuwało jury w składzie Kazimiera Zając – prezes Stowarzyszenia „Amazonki”, Wiesława Szeszko – członkini LKP w Świdnicy, Teresa Świło – posłanka na Sejm VII kadencji.
Wyniki IX Świdnickiego Dyktanda
I miejsce – Weronika Bunij, nagrodę – pralkę ufundowała Fabryka Pralek Electrolux w Oławie, kosmetyki – ufundował sklep „Lipstick” S.C
II miejsce – Tomasz Lewicki, nagrodę – telewizor ufundował Bank Spółdzielczy w Świdnicy, nagrodę wręczyła wiceprezes banku Barbara Konieczka.
III miejsce – Krzysztof Odachowski, agrodę – tablet ufundowało Nadleśnictwo Świdnica, nagrodę wręczył nadleśniczy Jan Dzięcielski.
Zuzanna Czernicka zdobyła nagrodę dla najmłodszego uczestnika – tablet i książkę „Miasto 44” – ufundowała i wręczyła radna Rady Miejskiej w Świdnicy Beata Moskal – Słaniewska, nagrodę otrzymała 12 letnia .
Urząd Miasta w Świdnicy ufundował dla członków jury oraz wszystkich osób sprawdzających dyktanda drobne upominki.
Piękne długopisy wręczyła także wszystkim uczestnikom poseł Teresa Świło.
Relacja – Liga Kobiet Polskich, foto: Magdalena Okniańska
Poniżej tekst Dyktanda Świdnickiego 2014
Moja rodzina składa się nieomalże z samych oryginałów, toteż ani chybił warto pokusić się o prezentację tej nietuzinkowej i iskrzącej się od osobowości nie do podrobienia familii. Zacznę od prababci Ludmiły, która nazywana była mistrzynią hafciarstwa, bo to stanowiło jej hobby, które uprawiała bez mała od ponad ćwierćwiecza.
Mereżki, haft richelieu, ażury i ścieg półpłaski nie miały dla niej sekretów, a koronki niczym rodem z Brugii wychodziły spod jej smukłych palców w mig. Podobno jej macocha była Kirgizką, a ojcem bejrutczyk, który fascynował się hinduizmem i mówił biegle w języku suahili.
Spośród przypraw nie znosił chili ani anyżku, nie gardził zaś cząbrem i chrzanem, natomiast dałby się posiekać za cukierki z grylażem i turecką chałwę.
Ochrzczono go mianem kobieciarza i żigolaka, bo po stokroć przyłapywano go in flagranti w niedwuznacznych sytuacjach. On zaś niewinnie i bez żenady komentował to jedynie jako słodkie tete a tete. Ów ścichapęk potrafił odezwać się z cicha pęk i skonfundować każde towarzystwo, bowiem jego puenty i słynne qui pro quo burzyły porządek konwersacji.
Rzekomo hipnotyzował swym wzrokiem i zachowywał się jak prestidigitator, który kuglarskimi sztuczkami rzuca urok na spragnione czarnej magii pospólstwo. Robił hokus-pokus, czary-mary i wnet rozkochiwał w sobie wojujące sufrażystki.
Podobno ostatni raz widziany był w kasynie w Monte Carlo, gdzie wespół z jakimś podejrzanym maharadżą i wschodnią tancerką apsarą bez zahamowań pławił się w luksusie, podjadając krem z małży doprawiony anchois i popijając młode beaujolais z Bordeaux. Z kolei moja stryjeczna ciotka miała pociąg do malarstwa i była pół Polką, pół Francuzką.
Ukończyła ASP w Krakowie i tamże tworzyła swoje obrazy, zwane przez nas bohomazami, inspirując się a to sztuką pop artu, a to naśladując kubofuturystów czy imażinistów, co było wówczas bardzo trendy. Mimo że pomieszkiwała w obskurnej norze, za ostatnie zaskórniaki kupowała płótno, jutę i temperę, by na stelażach mogły się rodzić jej abstrakcyjne kolaże.
Nie gardziła też techniką decoupage’u, projektowała witraże, a jej artystowskie ciało ozdabiały tatuaże przedstawiające kakadu w rażących barwach, pręgowane żmije i rycerza w żelaznej zbroi.
Chełpiła się znajomością z utalentowanym tancerzem z kawiarni Jama Michalikowa, choć w gruncie rzeczy był fordanserem na usługach zamożnych klientek. Jej sercem zawładnął jednak pewien małopolski kolarz, zwycięzca Wyścigu Pokoju, który uwiódł ową dwudziestodwuipólletnią ekscentryczkę tym, że uwielbiał jej esy-floresy.