Dramatyczny apel do wszystkich zarządców lasów skierowała Dyrekcja Lasów Państwowych we Wrocławiu. W leśnictwie Łąki zginął 41-mężczyzna, który wraz z grupą kolegów jechał po leśnej drodze pożarowej ciężkim motorem crossowym BMW. Informacja o tragicznych skutkach brawurowej jazdy po niedozwolonych terenach została umieszczona także na wszystkich tablicach informacyjnych Nadleśnictwa Świdnica i trafiła na profil nadleśnictwa na portalu społecznościowym. I rozpętała się burza.
Zdjęcie KPP w Świdnicy
– Robimy wszystko, by amatorzy jazdy na motocyklach crossowych i quadach nie wjeżdżali do naszych lasów – mówi Jan Dzięcielski, nadleśniczy świdnicki. – Są szlabany, zakazy, patrole leśne i monitoring. Mimo to problem wciąż jest olbrzymi. To, że amatorzy adrenaliny niszczą lasy, to jedno. Zagrażają jednak pieszym i rowerzystom, sami też wystawiają się na śmierć. W ostatnich latach w naszych lasach doszło do dwóch tragicznych wypadków. W 2011 w lesie koło Witoszowa zginął 25-latek, który został przygnieciony przez quada. Nie wiem, czy apel może poskutkować, ale szukamy wszelkich sposobów.
Jak dodaje nadleśniczy, jazda samochodami, motocyklami i quadami po lasach jest prawnie zabroniona. – Naszą zmorą są nie tyle lokalni amatorzy brawurowych wypraw, co zorganizowane, słono opłacane zjazdy crossowców z zagranicy – tłumaczy. W organizacji wyjazdów do polskich lasów przodują Niemcy i Holendrzy. – Kary wliczane są w koszt takich wyjazdów – denerwuje się nadleśniczy. – Co to jest 500 złotych mandatu i to tylko w sytuacji, gdy osoba zostanie złapana na gorącym uczynku. Wszyscy doskonale wiedzą, że po polskich lasach nie można jeździć. Zasłaniają więc twarze, zdejmują rejestracje.
Tak się dzieje, bo nie ma legalnych tras – odpowiadają internauci. Oburzają się, że do lasów może wjeżdżać ciężki sprzęt, wykorzystywany przy wycinkach drzew, a już motocykl czy quad ma wstęp wzbroniony. Twierdzą, że ten coraz bardziej popularny sport nie ma szans na legalny rozwój, bo nadleśnictwa są nieugięte. Dodają, że samorządowcy nie chcą udostępniać także polnych dróg. Na ten argument nadleśniczy odpowiada przykładem z Bielawy, gdzie władze chciały zorganizować tor na Łysej Górze. Zainteresowania nie było w ogóle. – Myślę, że tu chodzi o podwójną adrenalinę – mówi Dzięcielski. – To, co zakazane, lepiej smakuje. Na to jednak nie można się zgodzić, bo życie ludzkie jest ważniejsze. Rozważamy nowe sposoby zapobieżenia temu zjawisku. Może trzeba zwrócić się do parlamentarzystów, by doprowadzili do zwiększenia kar.
asz