O tym filmie wspomniałam przy okazji subiektywnej, świątecznej listy, jednak uważam go za tak wyjątkowy, iż należy mu się osobny artykuł. Pomijając rząd nagród przyznanych obrazowi, „Hugo i jego wynalazek” to opowieść niezwykła z paru względów.
Niewątpliwie jest to hołd złożony Melies’owi. Chociaż wątek Czarodzieja Ekranu wydaje się być drugoplanowy, jest na tyle wyeksponowany, że już niedługo po rozpoczęciu filmu determinuje całą historię i pogląd widza na Sklepikarza. Scorsese przemyca biografię Georges’a Melies w filmie, który z pozoru nie ma z nim nic wspólnego – przypomina o legendzie kina, przytacza jego tragiczną historię, a wielu osobom – przedstawia sylwetkę pioniera kina po raz pierwszy.
Jednak historia opowiada o Hugonie – sierocie ukrywającej się w paryskim budynku dworca. Jego ojciec pozostawił mu tajemnice, które udaje się rozwikłać dopiero po poznaniu Isabelle i jej dziadka, starca sprzedającego zabawki. A przygoda rozpoczyna się od… stracenia pewnego notesu.
Scorsese czerpie garściami z kina współczesnego Melies’owi. W „Hugonie…” pojawił się i slapstick – w roli skomponowanej na jego modłę wystąpił Sacha Baron Cohen (moim zdaniem – stworzony do takich wcieleń). Zagrał on Nadzorcę stacji kolejowej, który za punkt honoru postawił sobie złapanie Hugona, jednak co rusz przytrafiają mu się jakieś wpadki (które widzów, oczywiście, cieszą).
Piękna scenografia i efekty specjalne tworzą bajkowy klimat, który czyni film cudnie ciepłym. Historia opowiedziana jest niezwykle lekko i sam główny wątek jest szalenie ciekawy – z całą pewnością zaczaruje dorosłych i dzieci.
Adrianna Woźniak