Kiedy za oknem chłód, a wolny czas spędzamy najchętniej w zamkniętych pomieszczeniach, jednym z lepszych wyborów będzie kino. A w kinach w tym tygodniu różnorodność pozycji, więc wybrałam taką, aby widzowi zrobiło się cieplej na sercu i duchu – po pierwsze, bo na zewnątrz mroźno, a ponadto – zbliżają się święta.
Tym filmem są „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom”, nominowani w kilku kategoriach do nagrody Spirit Awards (‘niezależnych Oscarów’), co potwierdza, iż są absolutnie warci obejrzenia! Nie tylko ze względu na znakomitą obsadę, ale także wspaniałą fabułę, niezwykłe barwy, kostiumy… Rzecz bowiem dzieje się w latach ’60 XX wieku, a bohaterowie są jak wyjęci z kolorowych albumów – nieco przerysowani i sztuczni, jednak w tym filmie nie mamy się z nimi utożsamiać, a ich podziwiać. Podziwiać ich cukierkowy świat pełen zarówno piękna i uśmiechu, ale i absurdów (w przypadku skautów mogę napisać nawet o wątku w pewnym stopniu przerażającym). „Kochankowie…” to bardzo ciekawa i ładna historia o wielkim uczuciu, kolorowych czasach i czarujących ludziach.
Obsada „Kochanków…” jest naprawdę godna uwagi! Bruce Willis, jeden z największych twardzieli kina, wciela się w przezabawną rolę kapitana Sharpa, Tilda Swinton jako funkcjonariuszka Opieki Społecznej, świetni Edward Norton i Frances McDormand. Dwójka głównych bohaterów – fantastyczni Kara Hayward i Jared Gilman, którzy, mimo młodego wieku, zagrali wręcz wybornie.
Poznajemy historię dwojga zakochanych w sobie dzieci, które postanawiają uciec z domu. Ich uczucie jest wielkie, a do pokonania wiele przeszkód, tymczasem – wyrusza za nimi pościg (i tutaj pojawia się m.in. Willis). Nie zważają na niedogodności, zawierają sekretny pakt i przedzierają się przez Nową Anglię, by razem przeżyć przygodę życia. Co dzieje się po drodze i jak kończy się owa ucieczka, warto przekonać się samemu…
Adrianna Woźniak