Nagromadziło się w ciągu ostatnich dni sporo negatywnych ocen funkcjonowania naszego państwa. Najpierw, z tych spektakularnych, przebijała się „afera z refundacją NFZ”, później szum wokół podpisania umowy ACTA, no i na koniec raport NIK dotyczący sprawy smoleńskiej. Oj, nazbierało się, nazbierało. Na dodatek wciąż ktoś próbuje robić nas w bambuko. A to minister kultury stwierdza, że to rezultat nieznajomości prawa przez zmanipulowanych protestujących. – Skala protestu była dla mnie absolutnym zaskoczeniem, choć oczywiście zdawałem sobie sprawę, że będą osoby, które nie będą tych rozwiązań wspierać – przyznał minister. – Jeżeli jednak wielu prawników nie jest w stanie właściwie zinterpretować niektórych przepisów polskiego prawa, to nie można tego oczekiwać od osób, które nie posiadają wykształcenia prawniczego i reagują na pewne rzeczy emocjonalnie – uważa Bogdan Zdrojewski. Ciekawe stwierdzenie absolwenta filozofii i kulturoznawstwa. I coś jednak jest na tzw. rzeczy, bo sam główny szef oświadczył w czwartek po południu, że będzie żądał oświadczeń w sprawie ACTA od ministrów Zdrojewskiego i Boniego. I może na tym koniec.
Przypomnienie tej afery dowodzi, że w dalszym ciągu nie sprawdzają się nasze instytucje państwowe. Wszystko robione jest w pośpiechu, byle jak i na tzw. odwal. Słuchałem dzisiaj prof. Smolara z Fundacji Batorego, który przypominał, że trzeba wciąż patrzeć władzy na ręce i rozliczać ją nie tylko przy okazji wyborów. I oczywiście wyegzekwować odpowiedzialność personalną za podejmowane lub zaniechane decyzje. Bo to jest nadal dzisiaj w lesie.
Obserwując to, co od kilku dni dzieje się na ulicach naszych miast, można bez wahania stwierdzić, że rządząca PO przegrała znów młodych. Na transparentach można było przeczytać hasła o tym, że przypomnimy ACTA w czasie wyborów.
Według Piotra Cichockiego, antropologa internetu z Instytutu Etnologii UW, młodzi protestują, bo się boją, że ACTA może uznać za piractwo ich wybory życiowe i swobodne kształtowanie siebie. Naprawdę się przestraszyli, że ktoś chce im zabrać część tożsamości. Ekspert wyciąga takie wnioski po obserwacji zachowań internautów w serwisach społecznościowych na przykładzie serwisu Grono. Cichocki zwrócił uwagę, że wielu użytkowników przedstawiało się tam nie opisem, a linkami do cytatów, piosenek czy różnych filmików z YouTube. – Ich tożsamość była utkana z wielu znaczeń zebranych w sieci. To dlatego uważa on, że internauci protestują, bo boją się, że już tak nie będą mogli robić i ich osobowość zostanie „amputowana”. Dodaje, że internet nie ma barw politycznych i protestują wszyscy: od członków Antify po zwolenników ugrupowań radykalnie prawicowych. Bo to jest dla nich naturalnym środowiskiem, w którym zdobywają informacje i kształtują się, i nie chcą tego zmieniać. A państwo….. ? Państwo nie potrafi tego dojrzeć, bo stało się bezdusznym molochem sterowanym przez urzędniczego partacza.
A na koniec klasyka literatury europejskiej w wydaniu nieśmiertelnego Jaroslava Haszka. Idealnym, barwnym przykładem dzisiejszych zdarzeń jest znana opowieść o gulaszu i zgubionej kuchni opisywana w części „Przez Węgry” z „Przygód dzielnego wojaka Szwejka”:
„We Füzesabony zauważono także i to, że jedna z kompanii zgubiła kuchnię polową, a zauważono to dlatego, że na tej stacji miano wreszcie gotować gulasz z kartoflami, na który taki nacisk kładł „latrinen general”. Dochodzenie ustaliło, że owej nieszczęsnej polowej kuchni w ogóle z Brucku nie zabrano i że niezawodnie dotychczas stoi ona gdzieś za barakiem nr 186, opuszczona i zimna. Personel tej kuchni został mianowicie na dzień przed wyjazdem aresztowany i osadzony na odwachu za awantury w mieście, a umiał się tak sprytnie urządzić, że jeszcze ciągle siedział, podczas gdy jego kompania marszowa już dawno przejeżdżała przez Węgry. Kompania bez kuchni została, więc przydzielona do drugiej kuchni polowej, co oczywiście musiało doprowadzić do zatargów. Między szeregowcami, których wyznaczono z obu kompanii do skrobania kartofli, doszło do ostrej kontrowersji, ponieważ jedni i drudzy twierdzili, że nie myślą być takimi osłami, żeby harować na innych. Ale w końcu pokazało się, że ten gulasz z kartoflami to tylko manewr, żeby żołnierzy zawczasu przyzwyczaić do tego, co się podczas wojny często zdarza, a mianowicie, że gdy się gulasz przyrządza, raptem przychodzi rozkaz: „Alles zurück!” — gulasz się z kotłów wylewa i wszyscy muszą obyć się smakiem. Było to więc coś w rodzaju ćwiczenia, nie takiego znowu tragicznego, ale w każdym razie pouczającego. Kiedy miano gulasz rozdawać, przyszedł rozkaz wsiadania do wagonów i po chwili pociąg pędził do Miszkolca. Nawet tam nie rozdano gulaszu, bo na torze stały rosyjskie wagony i szeregowcom nie pozwolono wysiadać. Żywa wyobraźnia żołnierzy ustaliła natychmiast, że gulasz będzie rozdawany dopiero w Galicji, po opuszczeniu pociągu, gdy okaże się, że jest zepsuty i gdy trzeba będzie wylać go, jako niezdatny do użytku.”
I to by było na tyle…
Wacław Piechocki