Do każdego problemu można podejść z różnych stron. Jak mawia przysłowie – „Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia”. Podobnie jest i ze świdnickim piwem. Choć tu jest póki co dość jasna sprawa. Nie ma go, ale ma być. Intencje mogą określać owe spojrzenia. Dla specjalistów od marketingu i speców od „social media” może być to idealny przykład na tworzenie kolejnej marki i „zaplatanie” sieci połączeń, a także zależności pomiędzy potencjalnymi użytkownikami. Ale po co komu znajomość tego typu rzeczy? Pozostańmy w miłym i sympatycznym świecie sentymentów, wspomnień i historii. To także jest pewien element „przywiązania” do marki, jaką bez wątpienia może być piwo świdnickiego. To może od początku….
Dawno, dawno temu przed wiekami moje miasto znane było z warzenia piwa. Jak barwnie to opisuje znawca tematu, Krzysztof Czarnecki, na portalu browar.pl, przez kilka stuleci Świdnica była największym i najbardziej znanym producentem piwa na ziemiach polskich. Świdnickie „Marcowe” znane było niemal w całej Europie – wożono je do Kijowa, Budapesztu, Pragi, Mediolanu, Pizy, Heidelbergu. Docierało ponoć nawet do Irlandii. W wielu miastach Polski istniały „Piwnice Świdnickie” – w Krakowie, Toruniu, niemal wszystkich miastach śląskich. Ostatnia z nich przetrwała we Wrocławiu. Od wielu lat nie produkuje się piwa świdnickiego, ale jego sława zapisana jest w wielu encyklopediach i przewodnikach.
Kiedy Świdnica stała się znaczącym ośrodkiem produkcji piwa, dokładnie nie wiadomo. Sama miejscowość wzmiankowana jest w dokumentach z 1243 i 1249r., natomiast po raz pierwszy nazwana miastem została w dokumencie fundacyjnym szpitala Św. Michała z 1267 r. Nie wiemy, kto i kiedy nadał świdniczanom urbarz piwny, jednak sądzić należy, że prawo warzenia piwa uregulowane zostało najpóźniej we wczesnym okresie panowania księcia wrocławskiego Henryka IV Probusa. Dowodzić tego może fakt wzorowania urbarza nadanego Raciborzowi w 1293 r. na urbarzu świdnickim, a trudno przypuszczać, aby wzięto za wzór prawo krótko działające i niesprawdzone. Siedemnastowieczny historyk Ephraim Naso w swym dziele „Phoenix redivivus ducatuum svidnicensis et jauroviensis …” podaje, że urbarz piwny został nadany w 1244 roku przez ojca Probusa, księcia Henryka III Białego, a pierwszy w Świdnicy browar, znajdujący się przy Rynku, uruchomił w następnym roku piwowar z Norymbergii Peter Block.
Takie były początki. Otrzymane przywileje pozwalały na bardzo szybki rozwój branży piwowarskiej. Produkcja rośnie na tyle, że już w pierwszej połowie XIV w. Świdnica staje się znaczącym eksporterem piwa. Operatywność świdnickich mieszczan pozwoliła uzyskać u władców sąsiednich państw liczne przywileje i ulgi celne, co czyniło eksport bardziej zyskownym. I tak król Kazimierz Wielki zwolnił kupców świdnickich w 1345 roku z opłat celnych na trakcie Racibórz – Kraków – Sandomierz. Król czeski Wacław w 1379 roku, w poniedziałek po św. Szymonie i Judzie, zezwolił na przywóz świdnickiego piwa, jako jedynego warzonego w zimie ciemnego piwa jęczmiennego „… I to tak wiele, ile tylko chcą…”, a król Karol IV zwolnił transporty piwa świdnickiego z opłat w komorach celnych.
W 1478 roku nuncjusz papieski Baltasar de Piscia zezwolił na sprzedaż piwa świdnickiego w Czechach, obłożonych wówczas interdyktem. Król węgierski Maciej Korwin w czasie walk o panowanie na Śląsku wydał w Ofen (obecnie Budapeszt), w poniedziałek po św. Jakubie, prawo postanawiające, że „…dozwolone jest picie piwa tylko wytwarzanego w Świdnicy”.
To tylko niektóre z przywilejów znakomicie ułatwiające handel. Mijały lata i z warzeniem piwa było raz lepiej, raz gorzej. Kres browarnictwu w Świdnicy przyniósł wielki kryzys pierwszej wojny światowej. Powszechna drożyzna, brak surowców do produkcji (piwo warzono z najdziwniejszych rzeczy, nawet z grochu), a także rąk do pracy i ust do picia powodowały, że browary, zwłaszcza niewielkie, znikały jeden po drugim. Również w Świdnicy przyszedł kres produkcji piwa. Najpierw zbankrutował browar „Zum Rosenthal”, a w 1919 roku wstrzymał produkcję browar „Braucommune”. Zakład został rok później wykupiony przez spółdzielnię browaru w Kraszowicach. Po wymontowaniu i sprzedaniu wszystkich urządzeń w dawnej warzelni starego browaru powstało pierwsze nowoczesne kino w Świdnicy, znane starszym mieszkańcom miasta jako kino „Przyjaźń” (dzisiaj hala targowa). Lokale gastronomiczne browaru przetrwały znacznie dłużej, m. in. piwiarnię zmieniono najpierw w luksusową kawiarnię, następnie, już po wojnie, w restaurację „Krokodyl”, by zlikwidować ostatecznie dopiero na początku lat siedemdziesiątych, podobnie jak resztki restauracji „pod chmurką”.
Browar w Kraszowicach działał samodzielnie jeszcze kilka lat. W 1925 roku został wykupiony przez śląskiego potentata – browar „Gorkauer” z Sobótki, który zlikwidował ostatecznie produkcję niewielkiego, acz dokuczliwego konkurenta i przekształcił zakład w skład hurtowy, by na początku lat trzydziestych sprzedać zabudowania, w których urządzono m.in. fabryczkę margaryny. Po okresie wielkiego kryzysu początku lat dwudziestych na obszarze powiatu świdnickiego pozostało jedynie pięć browarów – największy w Sobótce, pozostałe w Strzegomiu, Świebodzicach, Śmiałowicach i Witoszowie. O honor świdnickiego piwa dbały już tylko pierwszy i ostatni z wymienionych, produkując w okresie międzywojennym „Original Schweidnitzer Schöps” oraz „Schweidnitzer Starkbier Bolkonen – Bräu”. Browar witoszowski tuż po wojnie produkował także „Prazdrój świdnicki”, z etykietą ozdobioną herbem Świdnicy. Ostatni ślad „świdnickości” w piwowarstwie pozostawił browar w Świebodzicach, produkujący pod koniec lat siedemdziesiątych piwo o nazwie „Świdnickie”. Nie miało ono jednak poza nazwą nic wspólnego z tym jedynym, słynnym, podziwianym w całej Europie prawdziwym piwem świdnickim.
I to by było na tyle historii. Dlaczego wspominam o naszym piwie? Z prostej przyczyny. Tajemnicą już nie jest jest, że pewna grupa ludzi nosi się z zamiarem powrotu do tradycji. Ma być znów warzone piwo i to nasze, świdnickie. Myślę, że to przedni pomysł. Bo nie ma nic lepszego, jak stara sprawdzona marka. Ona jest nie tylko gwarantem sukcesu, ale i doskonałą promocją miasta i regionu. A o to chyba wszystkim chodzi. A jak będzie z realizacją tego pomysłu? Zobaczymy.
Pażywiom – uwidim!
Wacław Piechocki