Tajemniczy Klient w ustronnym miejscu

    9

    Po wędrówkach szlakiem świdnickiego handlu i jeździe transportem grupowym przyszła chwila wytchnienia. Kiedy organizm pracuje prawidłowo, przychodzi czas na moment „zadumy” w zaciszu niezwykle intymnym i magicznym. Mam na myśli toaletę. Jeśli jesteśmy u siebie, to wszystko jest pod kontrolą. Co się dzieje, gdy „potrzeba” dopadnie nas na środku świdnickiego Rynku i jest np. północ? To prawdziwy dramat. Wszystko pozamykane. Nie ma żadnego drzewka ani innego ustronnego miejsca. Pewnie wówczas największym powodzeniem cieszą się ciemne okoliczne podwórka i bramy.

    Byłem kilka lat temu bardzo wczesnym świtem (było godzina 5 ) na Rynku po obchodach Dni Świdnicy. Przyznam, że nie chciałbym już nigdy czuć tego „zapachu” i oglądać „rwącego” nurtu brunatno – żółtej cieczy płynącej wzdłuż pobliskiej ulicy Franciszkańskiej. Jakoś nie nauczyliśmy się bezproblemowo rozwiązywać swoich problemów fizjologicznych. Pewnie to też spora wina braku odpowiedniego zaplecza. Co mamy w zanadrzu przestrzeni miejskiej? Kilka niezbyt zachęcających toalet w okolicznych pubach i innego rodzaju lokalach. Nie polecam zdecydowanie Highlandera. Już przy wejściu odrzuca charakterystyczny zapach. Tradycyjnie, jak w większości lokali, oszczędza się na papierze toaletowym, a widok ociekających wodą kafelków też nie budzi zaufania. Kiedyś były także problemy w niedalekim Gryfie z wybijającymi muszlami. To „atrakcja”, której nie polecałbym nawet najgorszemu wrogowi.
    W niedalekim klubie Bolko działa toaleta ogólnodostępna i dość czysta, ale i ona nie budzi zachwytu. W przeciwieństwie do nowej, którą otwarto chyba niedawno pomiędzy owym klubem a sklepem Jonatan. Tam, wg relacji mojego znajomego, jest spoko. Czysto, miło i przyjemnie. Jest tylko jeden mankament – mało kto wie o jej istnieniu. W samym Rynku poza lokalami nie ma odpowiedniego miejsca. A w nich? No cóż, kiedy zastanawiałem się, jak zabrać się do oceny gastronomii lokalnej, postanowiłem sprawdzić najpierw, jak wyglądają tamtejsze toalety. Na razie mam spory materiał do przemyśleń  (jak mawiał agent Stirlitz) i nie powiem, by można było się nimi zachwycać.

    Znany od wiek wieków przybytek intymno-publiczny przy placu św. Małgorzaty to urokliwa budowla. Zachwyca stylem i smakiem architektonicznym. Co do funkcjonalności, też chyba nie można mieć zastrzeżeń, gdyby nie to sikanie na godziny? Bo jeśli się spóźnisz i „pocałujesz” klamkę – co wówczas? Znacznie gorzej prezentuje się podobny przybytek przy ulicy Wrocławskiej. Klimatem przypomina mi wczesnego Gierka, a może nawet późnego Gomułkę. Zresztą toaleta od dawna jest zamknięta. Tak jak pobliskie zejście ze skwerku do ulicy Wrocławskiej, które „otaśmowano” biało-czerwonymi szarfami.

    Mamy jeszcze dwa ustronne miejsca przy nieodległym od centrum placu Wojska Polskiego i nieco dalej przy ulicy Kolejowej. Oba należą do typu bezobsługowego. Trochę szkoda, bo kiedyś byłem świadkiem, jak zdesperowana Japonka jadąca autobusem z Wrocławia do Wałbrzycha męczyła się ze sforsowaniem drzwi od owego obiektu. Oba są płatne po złotówce. Prezentują model z grupy toy – toy.  Jednoosobowe, podobno wykwintne i …..  niezwykle potrzebne na tej fizjologicznej pustyni. Nie korzystałem i dlatego nie oceniam.

    Reasumując, w prawie 60 – tysięcznym mieście mamy w sumie około 20 tzw. „oczek” publicznych. I to tylko w tzw. starym mieście. O ile mi wiadomo,  w nowych dzielnicach typu Osiedle Młodych, Zarzecze, Zawiszów nie ma ani jednej toalety publicznej. Nie ma takowych w pobliżu naszych parków i terenów zielonych. Przy największym obiekcie sportowym coś jest, ale opinie na temat stanu owego sanitariatu są dość krytyczne. Wniosek nasuwa się jeden – władza preferuje swobodne siusianie w plenerze. Podobno higieniczne to i bezstresowe. A jak jest z dostępnością do toalet w urzędach i instytucjach publicznych?

    W magistracie, po początkowym otwarciu na petenta, przyszedł czas ograniczeń. Otwarta jest jedna toaleta na parterze. Pozostałe są zamykane,  a klucz wg zapewnień rzecznika prasowego można otrzymać we skazanym na drzwiach pokoju. Wszystko przez wandali i złodziei, których łupem stało się wszystko, co można było wynieść. Kiedyś podobno skradziono nawet sedes porcelanowy. Podobnie jest w sąsiednim starostwie. Tam ograniczenia  w dostępie to efekt częstych wizyt i ekscesów okolicznych uzależnionych, nie tylko od papieru toaletowego. W pozostałych instytucjach petenci mogą korzystać z toalet zazwyczaj na najniższych piętrach. Nie wiem, jak jest w urzędzie skarbowym, bo tam zwykle wchodzę i wychodzę, by nie zasiedzieć się w tej „groźniej” instytucji.

    I na koniec. Wydaje mi się, że w mieście jedynego w Europie pomnika „Srającego chłopka” z bazą „toaletową” nie jest najlepiej. A wydawać by się mogło, że prestiż takiego niebanalnego pomnika do czegoś zobowiązuje!

    Tajemniczy Klient

    Poprzedni artykułJeepem przez Afrykę
    Następny artykułCzołówka na Łącznej