Strona główna 0_Slider Świdnicki kulturysta srebrnym medalistą Pucharu Polski!

Świdnicki kulturysta srebrnym medalistą Pucharu Polski! [FOTO]

1

Prawdziwym sukcesem dla 24-letniego świdniczanina Michała Bernatowicza zakończył się start w Pucharze Polski w Kulturystyce i Fitness Siedlce 2017. Nasz zawodnik zajął znakomite drugie miejsce w kategorii Men’s Physique over 180cm. Rozmawiamy z Michałem o jego początkach na siłowni, zmianie trybu życia, diecie i wreszcie o przygotowaniach oraz przebiegu zawodów w Siedlcach!  

Ze sportem zawsze miałem wiele wspólnego. Odkąd pamiętam uprawiałem różne dyscypliny sportu z całkiem dobrymi rezultatami, od sportów drużynowych, aż po sporty walki. Swój pierwszy karnet na siłownię – ówczesne Condizione, a dzisiejszy Fitness World wygrałem przed salą kinową w Galerii Świdnickiej. Było tam wydarzenie pod tytułem “Kino dla panów” i wraz z przyjacielem wzięliśmy udział w konkursie wyciskania na ławeczce płaskiej połowy ciężaru swojego ciała. Za pierwsze trzy miejsca nagrodą był karnet na siłownię. Całe szczęście udało mi się uplasować na ostatnim miejscu podium. Był to czerwiec 2015 roku. Okres wakacyjny ćwiczyliśmy wraz z przyjacielem wspólnie, po czym studia wezwały go do Wrocławia. Ja zaś z zawodu jestem spawaczem i kontynuowałem karierę samotnie w rodzimej Świdnicy.  Od tamtej pory regularnie rozwijałem swoje umiejętności metodą prób i błędów, ucząc się na własnym ciele. Początki nie były łatwe, podpatrywałem „większych” kolegów, ale w żadnym z nich nie widziałem swojego „guru”, ani autorytetu. Całe szczęście żyjemy w XXI wieku i z pomocą przyszedł internet. Tam czytając różne fora związane z kulturystyką, dietą i anatomią, zacząłem pojmować ten cały „żelazny sport”. Oglądałem wiele filmików instruktażowych, jak wykonywać poprawnie dane ćwiczenie, jaki wpływ mają na nasze ciało ciężary, analizowałem badania i czytałem coraz to nowsze publikacje na temat diety i treningu. Chłonąłem wszystko jak gąbka wodę, siłownia stała się moją pasją. Trenowałem co najmniej 3 razy w tygodniu siłowo i często wychodziłem na przejażdżkę rowerem w weekendy. Rodzina i bliscy dziwnie się na to wszystko zapatrywali, gdy ważyłem swoje posiłki i skrupulatnie notowałem w swoim elektronicznym dzienniczku w telefonie, co jadłem danego dnia i ile to ważyło. Wszystko musiało się pokrywać z moim zapotrzebowaniem i obranym celem. Oczywiście –  niezdrowa żywność tak jak i imprezy do rana już nie wchodziły w grę. Z czasem poczułem wielką satysfakcję, że mogę się obudzić z zakwasami, a nie z kacem, śliwką pod okiem i pustym portfelem. Byłem dumny z tego, że jestem sportowcem przez 24 godziny na dobę, a nie tylko dla szpanu przez godzinkę na siłowni, robiąc sobie co rusz to nowe selfie – opowiada o swoich początkach świdnicki kulturysta Michał Bernatowicz.

Na każdy organizm działają inne bodźce

Na początku jak każdy początkujący adept „kuźni” Michał chciał być jak największy i jak najsilniejszy. – Co prawda trening ułożyłem sobie całkiem przyzwoity, ale z dietą byłem jeszcze na bakier. Wydawało mi się, że jak będę jadł dużo, to i duży urosnę. Byłem w błędzie. Nieodpowiednia ilość kalorii i rozkład makroskładników sprawił co prawda, że stałem się silniejszy i masywniejszy, ale wyglądem bardzo daleko odchodziłem od greckich rzeźb. Jeśli chce się mieć wymierne korzyści z pracy nad budową sylwetki, to należy zadbać o odpowiednio zbilansowane odżywianie oraz regeneracje. Każdy organizm jest inny i na każdego działają inne bodźce. Coś co dla jednego jest złotym środkiem, innemu przyniesie destrukcyjne skutki. Po przyłożeniu większej wagi do tego co jem, ile i w jakiej porze, w zależności od tego czy jest to dzień treningowy czy też nie, zacząłem swoją pierwszą, tak zwaną „redukcję”. Trwała ona jakieś pół roku i zrzuciłem około 15 kilogramów. Z efektu nie byłem bardzo zadowolony, bo czułem się po prostu chudo, co prawda ważyłem wtedy jakieś 80 kg, ale nie byłem usatysfakcjonowany takim stanem rzeczy. Kolejnym celem była “masa”. Była już bardziej przemyślana, chociaż zakończyłem ją wynikiem 105 kg na wadze i można mi uwierzyć, że było w czym rzeźbić. O ile na masie możemy sobie pozwolić na małe odstępstwa od diety, to wchodząc na kolejną redukcję, która trwała od stycznia bieżącego roku do teraz, musimy mieć rękę cały czas na pulsie. Nasz organizm to cwany lis i lubi się szybko adaptować do nowych warunków. Nie możemy się dlatego „wystrzelać” w przedbiegach ze swoich asów w rękawie, a na okres 10 miesięcy musiałem ich mieć niezwykle dużo – mówi z uśmiechem srebrny medalista Pucharu Polski w Kulturystyce i Fitness Siedlce 2017 w kategorii Men’s Physique over 180cm.

Nie wystarczy uśmiech i popsikanie się oliwką

Na koniec 24-latek rzucił sobie wyzwanie i postanowił  wystartować w jakiś zawodach kulturystycznych i fitness. Padło na organizowany 21 października Puchar Polski w Kulturystyce i Fitness Siedlce 2017. – Do imprezy zostały mi wtedy trzy tygodnie. Aby wziąć udział w takich zawodach potrzebna jest jednak pomoc drugiej osoby, która pomoże nam od strony technicznej. Wykonałem szybki telefon do tego samego przyjaciela, z którym zaczynałem swoją karierę na siłowni i uzyskałem satysfakcjonującą mnie odpowiedź. Nie pozostało mi zatem nic innego, jak mocno się spiąć i dać z siebie wszystko przez ten krótki okres trzech tygodni. Jeśli ktoś myśli, że wyjście na scenę to popsikanie się oliwką i ładny uśmiech, to jest w wielkim błędzie. Ostatni tydzień przed zawodami miałem dokładnie rozpisany na kartce, która wisiała na lodówce. Nie chciałem niczego zapomnieć. W skład rozpiski wchodził między innymi cały plan odwodnienia i płukania glikogenu z mięśni, jak i manipulacja gospodarką sodu i potasu w organizmie oraz ponownego ładowania. Musiałem zadbać o strój startowy jak i bronzer, który nakładał mój przyjaciel Paweł wałkiem do malowania i gąbką, aż dwukrotnie – dzień po dniu, aby uzyskać odpowiedni kolor. Do tego trzeba było nauczyć się pozować więc jak z całą resztą, tak i z tym pomógł mi internet. Paweł nagrywał, a ja próbowałem naśladować dość nieudolnie pozy, lecz była to kwestia może tygodnia, by dojść do pełnego luzu i swobody w ruchach, co sprawiało mi zresztą ogromną przyjemność – zdradza świdniczanin.

Na początku nogi miał jak z waty!

Noc przed zawodami to ostatnia warstwa bronzera, w starym kulturystycznym stylu butelka wina wytrawnego na odwodnienie, co zawsze chciałem zrobić i szybka powtórka pozowania. Rano pobudka i weryfikacja około godziny 8:00. Forma z rana była zadowalająca, podobnie jak i waga. Dosłownie zmieściłem się na styk w swojej kategorii Men’s Physique (męska sylwetka), ponieważ przy moim wzroście 184cm. mogłem ważyć 84 kg. Patrzyłem na współzawodników i jakoś dziwnie byłem spokojny, wszak dla siebie już byłem zwycięzcą, ponieważ dotarłem tak daleko. Pozostało mi nic innego już jak wyjść na scenę i dobrze się tym bawić. Pierwsze 10 sekund na scenie nogi miałem jak z waty, w końcu to mój debiut. Jednakże szybko oswoiłem się z blaskiem jupiterów i usłyszałem, że byłem najbardziej charyzmatyczną postacią. Stąd pewnie też wynik – drugie miejsce na podium! Po zawodach myślałem, że trochę odpocznę, ale jeszcze w niedzielę wieczorem musiałem chociaż lekko pomachać żelastwem. Co prawda nieprzyzwoicie ze szczęścia się objadłem, ale już zmierzam na właściwe tory, bo szkoda zaprzepaścić coś na co tak ciężko się pracowało! Co do kolejnych startów to rok dobiega końca, a ja mam czas na wyciągnięcie wniosków i doskonalenie swoich braków na następny sezon. Jeszcze o mnie usłyszycie. Warto było poświęcić swój czas i pieniądze, bo dzięki siłowni przeżyłem fantastyczną przygodę, poznałem wiele świetnych osób, jeszcze lepiej znam swoje ciało i przesuwam ciągle granice możliwości, z czym wiąże się stale rosnąca motywacja do działania. Nauczyłem się samodyscypliny, co bardzo dobrze się odbija, nie tylko w strefie fitness, ale również pomaga w trudach życia codziennego. Każdemu mogę szczerze polecić aktywność fizyczną i obiecać, że nie będzie łatwo, ale będzie warto! Chciałem też podziękować mojemu tacie za upór i zacięcie w dążeniu do celu, który każdego dnia mi pokazuje, że można małymi krokami dojść do czego tylko się zapragnie. Wymaga to pokory i ciężkiej pracy. Nie zawsze było kolorowo, ale nie ważne ile razy upadniesz, ważne ile razy się podniesiesz. Podziękowania dla mamy, całej rodziny i bliskich, a także przyjaciela Pawła za pełen profesjonalizm i dodawanie otuchy, nie tylko podczas wyjazdu, ale i całej przygody – kończy Michał Bernatowicz.

/Mateusz Dzień vel Rakoczy/

Poprzedni artykułJak uzyskać odszkodowanie z ubezpieczenia turystycznego?
Następny artykułWarszawscy muzycy w Makowicach już dziś