Strona główna Magazyn Refleksje Piękniejszy świat Beaty: Lapidaria kaszubsko-żuławskie

Piękniejszy świat Beaty: Lapidaria kaszubsko-żuławskie

1

W licytacjach wśród znajomych na pomysły wakacyjne zwykle przegrywam. Przy tych wszystkich Majorkach, kanaryjskich archipelagach i rejsach w stronę orientu, z moim Pomorzem, Podlasiem i Żuławami wypadam raczej  blado. O tym, że na wakacjach raczej będę się męczyć i nadwyrężać różne części  ciała już w ogóle się nie wychylam, bo ludzie patrzą na mnie z politowaniem. Zdarzało się, że ktoś z litości chciał mnie dofinansowywać albo wziąć mnie ze sobą – chyba jako podręczny bagaż – abym tylko mogła przeżyć przygodę i coś ciekawego zobaczyć.

A tymczasem ja ze swojego rowerowego siodła naprawdę wiele widzę i – choć wiem, że niewielu przekonam – jestem w stanie popełnić wiele ciekawych obserwacji.

1. Kolej

Gdy przed wyjazdem okupowaliśmy jeden z peronów wrocławskiego dworca, pani z głośnika zapowiadała kolejne pociągi. Wszystkie spóźnione. Wszystkie, jak jeden. Z zaskoczeniem przyjęłam fakt, że te, które swój bieg rozpoczynały we Wrocławiu, też wyjeżdżały z opóźnieniem. Nasz jechał z Katowic. We Wro był 10 minut za późno, na całej trasie dołożył jeszcze kolejne pół godziny. Zdenerwowanie ludzi narasta, atmosfera gęstnieje, na stacjach przesiadkowych trzeba wstrzymywać kolejne pociągi. Zdaje się, że świat widziany oczami kolejarskich zawiadowców ma jakieś inne współrzędne niż ten pozostały. Precyzyjne, starowane z kosmosu urządzenia do odmierzania czasu zdają się kolejarzom w niczym nie przeszkadzać. Zakonserwowaliśmy się w tym niechlubnym skansenie na wieki.

2. Słupsk i Słowiński Park Narodowy

Trasę zwykle rozpoczynamy i kończymy w miejscach, do których dociera pociąg. I na tym w zasadzie kończą się pewniki. Cała reszta jest ruchoma i stanowi wielką niewiadomą. Oczywiście przyjmujemy pewne punkty, które chcemy zobaczyć. Nigdy jednak nie wiadomo, w jakim momencie i jaką trasą uda się je osiągnąć. Trasę dzienną ustalamy przy kolacji lub śniadaniu. A i ta czasem bywa zmieniana podczas jazdy.

Słowiński Park już dawno chodził nam po głowie. Od razu wiedzieliśmy, że czeka nas wymagająca wędrówka przez ruchome wydmy. Nie wiedzieliśmy jednak, że zamiast powrotu tą samą drogą,  pojawi się okazja kilkugodzinnego marszu bałtycką plażą. Z miłym zaskoczeniem wzięliśmy te piękne momenty.

Dużą przyjemnością było też zwiedzanie skansenu wsi słowińskiej, i te momenty, gdy „depnęliśmy ode wsi dode wsi”. Ścieżki poprowadzone zakrętasami wśród morza falujących traw, prawie że stepów.  Zboczenie ze ścieżki nie bardzo możliwe, bo wszędzie bagno… wszędzie torfowiska. I choć było nam ciągle pod wiatr, to jednak dziękujemy Stwórcy za te  skrawki płaskiej ziemi.

3. Kaszuby

Bo od następnego dnia już góry. Mniejsze i większe, ale jednak góry. Ktoś, kto stwierdził, że nasz kraj jest krajem nizinnym, na pewno nie próbował go pokonać na rowerze. W ubiegłym roku całe Podlasie mieliśmy pod górkę. Kaszuby też obfitowały w strome podjazdy. Wypłatę za te wylane poty, za te skurcze łydek i niedomagania w stopach odbieraliśmy w pięknych widokach  na rzędy jezior widziane od góry.  Szczególnie też zauroczyły nas lasy – głównie sosnowe i dębowe, czyste, świetliste, z runem zachęcającym do spacerowania. Przewodniki  rozpisują się nad bogactwem grzybów, unikalnych roślin i ptaków. My widzieliśmy orły i żurawie. No i barwne motyle. Całe stada motyli.

4. Żuławy

To był jeden z żelaznych punktów planu, którego broniliśmy jak niepodległości.  Bo choć pokusy były silne, aby trasę zmodyfikować i odbić bardziej na południe, to jednak w pamięci tkwiły podcieniowe domy, o których usłyszeliśmy pewnego razu w radiowej Trójce. I te podcieniowe domy to był hit tego wyjazdu. Postawione trzysta lat temu, niemalże w nienaruszonej postaci – budowane prawie że z mchu i paproci – stoją do dziś na straży żuławskich wiosek – po jednym domu w każdej z nich.

Aby więc zobaczyć ich kilka, urządziliśmy znów rajd od wioski do wioski, od domu do domu. Te zaskakujące budowle pozostawili po sobie w XVIII w. Holendrzy, którzy postanowili podporządkować sobie ten trudny do zagospodarowania spłachetek ziemi. Poradzili sobie koncertowo. Mieli już doświadczenie. Zachwyciła nas ta cała hydrotechnika – setki maleńkich kanałów, śluz i zapór regulujących poziom wody w całej tej sieci rzeczułek. Majstersztyk ludzkiej cywilizacji tamtych czasów.

5. Trójmiasto

Dwa noclegi wykupiłam w studenckim domu sportowca. Czy jakoś tak. Ale ile by się tam nocy i dni nie spędziło, i tak byłby to zbyt mało. Oprócz punktów obowiązkowych – Długiego Targu, gdańskiego żurawia i sopockiego Molo, prawie cały dzień postanowiliśmy poświęcić na Gdynię. W zasadzie na ten modernistyczny kontekst, z którego Gdynia słynie w świecie, choć niestety nie w Polsce. Polscy turyści  wybierają Wybrzeże  Kościuszki i w zasadzie na tym dla nich to miasto się kończy. Dla nas w tym miejscu Gdynia dopiero się rozpoczęła. Uprzejmy pan w informacji turystycznej wyposażył nas w solidnie wyrysowaną mapę modernistycznych zabytków. To była uczta dla oczu. Jasne barwy, przejrzyste kształty budynków, niezwykła dyscyplina i konsekwencja i doborze materiałów i podporządkowaniu  funkcji – to wszystko sprawia, że w tym architektonicznym ładzie idzie się zakochać. I chce się tam mieszkać.

Kilkugodzinna wizyta w Muzeum Emigracji dopełniła ten dzień. To najlepsze muzeum, w jakim byłam. Nowoczesne, lekkie, ciekawe, wciągające, wyczerpujące temat. Ekspozycja na pewno nie na jedną bytność tam. Żałuję, że nie mam go po sąsiedzku. Na zwiedzanie pozostałych muzeów, na które miałam smaka, zabrakło czasu, a żal było poświęcić Żuławy.

6. Kościoły

Zachwycające, że ach… Bardzo różnorodne. Bogate, uginające się od zdobień i sławnych obrazów, jak te w Oliwie i w Kartuzach, oraz romantyczne, drewniane, pachnące żywicą i kadzidłem – jak te w kaszubskich wioseczkach. Z jednej strony zwaliste katedry i onieśmielające kolegiaty, z drugiej przycupnięte na skraju jezior maleńkie modlitewnie, w których upust swojej artystycznej pasji dawali wiejscy artyści. Jedne i drugie warte zobaczenia.

7. Krzyżackie zamki

W sumie mieliśmy odwiedzić ich więcej. Skończyło się na tym w Bytowie i w Malborku. Obydwa  dużym nakładem sił i środków odremontowane. I obydwa nieco nas rozczarowały. Wiadomo – jednemu podoba się matka, drugiemu teściowa. Są turyści, których ten ogrom cegieł zachwyca. Nas wymęczyły tłumy ludzi, uciążliwe kolejki, hałas, rozbieganie, nadmiar informacji, których nie sposób zapamiętać. Dobre na szkolne wycieczki, ale niekonieczne na klimatyczne wakacje.  Gdybyśmy siedem wieków temu wiedzieli, że trzeba będzie to zwiedzać, mogliśmy zorganizować się tak, aby ich tu w ogóle nie wpuszczać.

8. Ludzie

To – jak zwykle już – nasz mocny punkt programu. Zwykle napotykamy tych dobrych, tych którzy wskażą drogę, obniżą cenę noclegu, poczęstują, ugoszczą, zaparzą kawę. Dzięki życzliwym ludziom trafiliśmy  z niepopularne miejsca, naładowaliśmy się dobrą energią wśród przedchrześcijańskich, kamiennych kręgów i kurchanów – takich, o których nie krzyczą przewodniki. Życzliwi ludzie otworzyli nam drzwi do podcieniowego domu, abyśmy mogli zobaczyć ciekawe wewnętrzne empory. Ludźmi jestem zachwycona i tym ludziom dziękuję.

Podczas tego wyjazdu spotykaliśmy też nader często takich mieszkańców, dla których świat zaczynał się i kończył się na ich własnej wiosce. Nie byli świadomi, czy w ich okolicy jest jakaś przeprawa przez Wisłę, czy za  przelotową drogą, którą widzą z okna jest jeszcze jakiś świat. „Proszę pani, mieszkamy to ponad 40 lat, ale nigdy tam jeszcze nie byłam” – powiedziała mi ekspedientka w przydrożnym sklepiku, gdy spytałam ją, co jest za droga krajową nr 7. To raptem 5 km stąd! Wzruszyła ramionami… Pewnie nie miała roweru…

Leżę teraz w łóżku,  na wpół leżąco piszę ten felieton i płaczę, gdy widzę relacje z żywiołu, jaki przeszedł nad terenami, jakie rzutem na taśmę dane mi było zobaczyć. Dwa dni temu odebrałam telefon od pani, która nas gościła na Kaszubach: „Pani Beato, zobaczyła pani raj w przededniu piekła. Nie ma już lasu, nie ma już górki, nie ma już nic. Ocalały domy, jakimś cudem chyba, choć wolałabym żeby ocalały drzewa. Dwustuletnie lipy! Domy byśmy odbudowali, a drzewa… za naszego życia już nie urosną”. Łamał jej się głos co drugie słowo, a mi się łamie serce na milion kawałków. I kto to teraz poskleja?

Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na  atrillo.pl

 

Poprzedni artykułMałki w podróży: Z wizytą na Ziemi Wieluńskiej
Następny artykułCzary Penelopy: Kiszone ogórki