Strona główna Magazyn Turystyka Małki w podróży: Łęczyca. Z wizytą u diabła Boruty

Małki w podróży: Łęczyca. Z wizytą u diabła Boruty

0

Niewiele jest miast w Polsce, które mogą dorównać bogactwem legend znajdującej się w województwie łódzkim Łęczycy. Wszystkie je łączy jedna postać – diabeł Boruta, który to rzekomo wciąż zamieszkuje podziemia tutejszego zamku, strzegąc ogromnego skarbu, jak również samego miasta. Mówi się bowiem, że mimo piekielnej natury i wielu niecnych występków, Boruta jest przede wszystkim wielkim patriotą i swoich skrzywdzić nie da. Ile w tym prawdy, tego pewnie nikt nie wie. Faktem za to jest, że Łęczyca w obecnej lokalizacji istnieje już od XIII wieku i wciąż potrafi zachwycić niejednego, kto zdecyduje się tu przyjechać. Przeczytajcie ten wpis, a przekonacie się sami.

Archikolegiatę NMP i św. Aleksego w Tumie doskonale widać już z odległości kilku kilometrów. Jej masywna, romańska bryła, której nie powstydziłyby się najznamienitsze świątynie chociażby w samym Krakowie, dość wyraźnie kontrastuje z wszechobecnymi w całej okolicy polami oraz prowadzącą doń wąską, asfaltową szosą, gdzie z trudem mijają się dwa auta osobowe. To nasz pierwszy cel tego dnia oraz doskonale miejsce, by rozpocząć opowieść o Łęczycy. Możecie zapytać: dlaczego akurat tam? Już śpieszymy z tłumaczeniem… Wprawdzie współczesny Tum jest tylko niewielką wsią, lecz niech Was nie zmylą pozory. Nie zawsze tak było. W rzeczywistości miejscowość może się poszczycić naprawdę bogatą oraz zaskakującą historią, sięgającą czasów na długo przed tym, zanim w ogóle zaczęło się rodzić Państwo Polskie. Odkryto tu bowiem pozostałości dawnego grodziska obronnego, którego najstarsze odkopane fragmenty datowane są na VI wiek. Chyba już się domyślacie jak owo grodzisko się nazywało? Dokładnie. Łęczyca – czyli miejsce pośród łąk. Dopiero wiele stuleci później, bo w XIII w., kiedy powstała parę kilometrów dalej osada targowa, to ona przejęła nazwę, którą posługuje się zresztą do dzisiaj.

Archikolegiata w Tumie
Archikolegiata w Tumie
Archikolegiata w Tumie

Kiedy obecnie przyjeżdża się do Tumu aż trudno uwierzyć, że ta położona w Dolinie Bzury wioska, przez którą przebiegał niegdyś ważny szlak handlowy łączący Mazowsze z Wielkopolską, w okresie swojej świetności gościła wiele znamienitych osobistości na czele z królami oraz najważniejszymi przedstawicielami władz kościelnych. Dziś poza samą archikolegiatą, kilkoma starymi grobowcami na cmentarzu, reliktami grodziska oraz wybudowanym znacznie później, bo w XVIII wieku, drewnianym kościołem św. Mikołaja próżno szukać tu śladów dawnej, bogatej przeszłości. Wystarczy jednak tylko wspomnieć o 21 synodach prowincjonalnych, zwanych łęczyckimi, by zrozumieć z jak znaczącym wówczas miejscem mamy do czynienia. Przecież biskupi nie wybraliby na punkt swoich najważniejszych obrad pierwszego lepszego kościoła. A trzeba przyznać, że podejmowano w Tumie strategiczne decyzje i to nie tylko w skali regionu ale i całej Rzeczypospolitej.

Kościół św. Mikołaja w Tumie
Kościół św. Mikołaja w Tumie
Archikolegiata w Tumie (widok spod kościoła św. Mikołaja)

Nazwa Tum pochodzi od niemieckiego słowa Dom i analogicznie do wrocławskiego lub poznańskiego Ostrowa Tumskiego należy tłumaczyć ją jako katedra. Nie mogło być zresztą inaczej, ponieważ to właśnie Archikolegiata NMP i św. Aleksego od wieków stanowi największą chlubę i centrum życia wsi, a także ostatni bastion obrony w przypadku napaści wroga. Tych ostatnich zresztą w ponad 850-letniej historii świątyni nie brakowało. O ile Tatarom w 1241 roku się jeszcze nie udało, to później już tak kolorowo nie było, a za każdym razem niestety wiązało się to z poważnymi uszkodzeniami oraz licznymi grabieżami cennego wyposażenia. Złą passę zapoczątkowali Litwini w 1293 roku, a po nich byli jeszcze dwukrotnie Krzyżacy (XIV w.) oraz Szwedzi (1705 r.), którzy nomen omen z wałów dawnego grodziska ostrzeliwali Łęczycę, przez co miejsce to do dziś nazywane jest przez mieszkańców Szwedzką Górą. Jak na ironię również i my, Polacy, dołożyliśmy swoją cegiełkę w temacie zniszczeń i to stosunkowo niedawno, bo podczas sławetnej Bitwy nad Bzurą. Chcąc zlikwidować stanowisko niemieckiego obserwatora ukrytego w północnej wieży kościoła polska artyleria otworzyła w jego kierunku ogień na skutek czego nie dość, że owa wieża runęła, to jeszcze wybuchł pożar, który strawił wnętrza. To czego on nie pochłonął dokończyły z kolei naloty Luftwaffe. Tak więc, jak sami widzicie wiele, oj wiele się tu działo.

Archikolegiata w Tumie
Archikolegiata w Tumie

Ale żeby nie było tylko tak dramatycznie i smutno możemy śmiało powiedzieć, iż po powojennej odbudowie archikolegiata znów robi wrażenie swoim rozmachem. Jakby nie patrzeć to największy romański kościół na terenie naszego kraju. I rzeczywiście, kiedy człowiek pierwszy raz staje u podnóża masywnych, kamiennych murów może się poczuć dosłownie onieśmielony rozmiarem tej świątyni, którą z bliska ciężko wręcz objąć w całości obiektywem aparatu. My spędziliśmy dobre pół godziny spacerując tylko i wyłącznie wokół budowli i chłonąc każdy jej detal. Zapewniamy, na pewno nie był to czas stracony, bo archikolegiata poza tym, że jest na prawdę duża, zachwyca również swoją wyjątkową urodą. Poza tym skoro ma to być opowieść o Łęczycy nie mogło również zabraknąć akcentów związanych z diabłem Borutą. Zgodnie z ludową tradycją na ścianie jednej z wież można zobaczyć odciski jego pazurów, które zostawił chcąc „przewrócić” świątynię. Dlaczego próbował to zrobić? Tu wersje legendy są różne. Jedna mówi, że na prośbę innych diabłów, którym w okolicy się tak dobrze żyło, że poprosili swojego naczelnego o pomoc w zapobieżeniu konsekracji kościoła – wiadomo czartom z Chrystusem nie po drodze. Inna, która nam się bardziej podoba, wskazuje, że Boruta po prostu się wściekł z powodu budzących go dzwonów i kołatek wzywających na poranną mszę, a nie mogąc znieść już ich odgłosów postanowił je po prostu zniszczyć, a wraz z nimi i całą kolegiatę.  My go rozumiemy. Kto chciałby po dobrej całonocnej imprezie zostać o 6 rano oburzony dźwiękiem budzika…

Archikolegiata w Tumie – rzekomy odcisk pazura Boruty…
… oraz znajdujący się nad nim zegar

Jeszcze większym zaskoczeniem dla nas okazało się wnętrze archikolegiaty, które intryguje i zachwyca swoją surowością. Gołe, kamienne mury oraz lekki półmrok sprawiają, że wciąż da się tu wyraźnie wyczuć ducha średniowiecza. Nie zmieniają tego nawet dodane do wystroju znacznie później elementy gotyckie, czy też zamontowany parę lat temu podwieszany, drewniany strop, który zakrył paskudną, żelbetową konstrukcję z czasów powojennej odbudowy. Po prostu historię czuć w tym miejscu z każdym kolejnym krokiem stawianym na marmurowej posadzce. Gdy tylko weszliśmy do środka od razu wyobraziliśmy sobie zakapturzonych braciszków śpiewających chorały gregoriańskie, dym kadzidła oblepiający wszystko wokół oraz wiernych w dawnych strojach. Trzeba przyznać że o takie skojarzenia tu akurat nietrudno, bo całość na prawdę spowija aura pewnej tajemniczości, która powoduje, iż mimo braku barokowych kaplic i zdobień ta niesamowita świątynia jest nader interesująca i warta odwiedzenia. Zwiedzając tumską archikolegiatę szczególną uwagę należy zwrócić na fragmenty XII-wiecznej polichromii zachowanych na stropach apsydy, a przedstawiające Chrystusa Pantokratora oraz piękny romański portal wejściowy, który doceniono już nawet w XVI stuleciu osłaniając go renesansową kruchtą.

Archikolegiata w Tumie
Archikolegiata w Tumie
Archikolegiata w Tumie

Już w trakcie podróży do Tumu naszą uwagę mocno przykuł stojący po prawej stronie szosy drewniany wiatrak wchodzący w skład ekspozycji skansenu „Łęczycka Zagroda Chłopska”. Jak nie trudno sie domyślić, nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności zawitania tam choć na krótką chwilę, więc zaraz po zwiedzeniu archikolegiaty zapadła wspólna decyzja, że kierujemy się właśnie do tej najmłodszej w okolicy atrakcji turystycznej (utworzona w 2013 roku). Oba miejsca dzieli od siebie około 650 metrów w związku z czym spokojnie można pozostawić swój samochód przed kościołem i wybrać się na krótki, przyjemny spacer. Jednak my z racji tego, że mieliśmy jeszcze w planach zwiedzanie Łęczycy tym razem wybraliśmy opcję dla wygodnych i podjechaliśmy Stilusiem, zostawiając go na bezpłatnym parkingu.

Łęczycka Zagroda Chłopska
Łęczycka Zagroda Chłopska
Łęczycka Zagroda Chłopska
Łęczycka Zagroda Chłopska

Sam skansen może nie jest duży, bo obejmuje ledwie kilka zabudowań mieszkalnych oraz gospodarczych, jednak 9 PLN które należy wydać na bilet na pewno nie będzie pieniędzmi wyrzuconymi w błoto. Już chociażby zobaczenie wnętrza pochodzącego ze wsi Zawada, a stworzonego w 1820 roku wiatraka typu koźlak wraz z całym jego wyposażeniem będzie dla wielu osób nie lada atrakcją, a to tylko początek naszej listy elementów godnych uwagi w tym niezwykle malowniczym miejscu. Dużym plusem, zwłaszcza dla dzieci, jest również fakt, iż część elementów można dotykać oraz empirycznie sprawdzić mechanizm ich działania. I tak na przykład można się osobiście przekonać jak funkcjonuje studnia z żurawiem oraz zasiąść „za sterami” bryczki, oczywiście bez koni, ale uwierzcie wyobraźnia dzieci nie zna granic (Madzia raz była woźnicą, a raz koniem, który ciągnął powóz, więc nas już raczej nic nie zdziwi). Poza tym na terenie skansenu znajduje się między innymi olejarnia i kuźnia, które jeżeli wierzyć zapewnieniom pracowników wciąż są sprawne i od czasu do czasu wykorzystywane. Wytworzony olej rzepakowy używa się chociażby do smarowania mechanizmu koźlaka, a z usługi kowala mogą skorzystać turyści podróżujący przebiegającym tuż za miedzą konnym szlakiem.

Łęczycka Zagroda Chłopska – Raz na wozie…
… raz pod wozem
… czasem na ludowo
… a czasem wewnątrz wiatraka
I jeszcze bonusowo wnętrze koźlaka 🙂

Z Łęczyckiej Zagrody Chłopskiej wyjeżdżaliśmy z niemałym żalem, że tak szybko zleciał nam czas. Człowiek najchętniej posiedziałby trochę dłużej na ławeczce przed którąś z chałup popijając na przykład kwaśne mleko lub babciny kompot z jabłek i pokontemplował te wszystkie sielankowe krajobrazy, których na co dzień w dużym mieście, takim jak Wrocław, próżno ze świecą szukać. Niestety kolejne minuty płynęły nieubłaganie, a przed nami była przecież wizyta w samej Łęczycy. W końcu po to tu właściwie przyjechaliśmy 🙂 Ruszyliśmy zatem dalej ogromnie ciekawi tego, czym jeszcze zaskoczy nas ten niezwykle piękny skrawek Polski na pograniczu województw łódzkiego i kujawsko-pomorskiego. Nasz pierwszy cel w mieście: zamek królewski postawiony, a jakże, przez samego Kazimierza Wielkiego najprawdopodobniej w latach 1357-1365. Dotarliśmy do niego zaledwie kilka minut po opuszczeniu skansenu i, co ciekawe, chyba więcej czasu zajęło nam zapinanie Madzi w foteliku niż sama jazda. Zaparkowaliśmy Stilusia na bezpłatnym parkingu tuż pod ceglanymi murami i już chwilę później zameldowaliśmy się przed okazałą bramą budowli, w której obecnie mieści się muzeum.

Zamek królewski w Łęczycy
Zamek królewski w Łęczycy

Dzisiaj jest to jedynie namiastka fortecy, która w czasach świetności Rzeczypospolitej miała przyjemność gościć aż trzech polskich królów oraz wielu znamienitych dostojników ówczesnego świata. Z potwierdzonych źródeł wiadomo, że zamek odwiedzali między innymi: Władysław Jagiełło, jego syn Kazimierz Jagiellończyk wraz z żoną Elżbietą Rakuszanką, a także Zygmunt III Waza, który zatrzymał się w Łęczycy podczas podróży do Krakowa, gdzie miała się odbyć jego koronacja. W zamkowych murach przetrzymywano również wielu znamienitych jeńców krzyżackich schwytanych w trakcie bitwy pod Grunwaldem. Niestety od mniej więcej połowy XV wieku szczęśliwa karta się odwróciła i każde kolejne wydarzenia (pożary, Potop Szwedzki, zabory) prowadziły do coraz to większej dewastacji dawnej, królewskiej warowni, o czym więcej możecie przeczytać chociażby na oficjalnej stronie muzeum klikając TUTAJ. Lecz nawet dziś, mimo że wiele elementów architektonicznych oraz wyposażenia łęczyckiego zamku zniknęło bezpowrotnie w odmętach burzliwych dziejów, myli się ten kto myśli, że nie jest on miejscem godnym uwagi i wartym poświęcenia choćby odrobiny czasu.

Zamek królewski w Łęczycy – dziedziniec i budynek muzeum
Zamek królewski w Łęczycy – dziedziniec i wieża zamkowa

My rozpoczęliśmy zwiedzanie od dziedzińca, na który można wejść kompletnie za darmo. Tego dnia nie było tam zbyt wielu osób, więc spokojnie mogliśmy porobić zdjęcia i przyjrzeć się każdemu budynkowi z osobna. Oczywiście Madzia wcieliła się w rolę księżniczki, która z ogromną skrupulatnością badała każdy skrawek swoich włości. Lecz zamkowy dziedziniec nie zawsze bywa taki pusty. Każdego roku w sierpniu zjeżdżają tu bowiem na turniej rycerze z całego kraju. Można wówczas obserwować wojów w pełnym rynsztunku, uczestniczyć w pokazach sokolniczych, czy też zakupić lokalne produkty na jednym z wielu rozstawionych kramów. A to dopiero początek atrakcji, bo przecież jest jeszcze muzeum, w którym, co oczywiste, musiała się przecież znaleźć wystawa poświęcona nie komu innemu, jak diabłu Borucie. Tutejsza ekspozycja jest największym zbiorem ludowej rzeźby związanej z diabłami. Niestety ze względu na naszą córkę, która wyraźnie domagała się już obiadu tym razem musieliśmy spacer po muzeum odpuścić. Za to wejście na wieżę to już inna para kaloszy. Z tego nie mogliśmy zrezygnować i jak się okazało była to słuszna decyzja, gdyż rozciąga się z niej przepiękna panorama na całą Łęczycę oraz okolice. Cena biletu dla osoby dorosłej to jedynie 2 PLN, a widoki są na prawdę przednie, zwłaszcza Rynek z wysokości wygląda zjawiskowo.

Ratusz w Łęczycy – widok z wieży zamkowej

Jeżeli mowa o Rynku to właśnie on był naszym kolejnym celem, dodajmy nieodległym, ponieważ oba miejsca dzieli może 150 metrów. Starówka przeszła w 2012 roku rewitalizację, po której musimy przyznać, że prezentuje się doskonale. Ułożono między innymi nową nawierzchnię z kostki granitowej, odnowiono kolorowe XIX-wieczne kamieniczki oraz klasycystyczny Ratusz wybudowany w latach 1788-1790. Nie zapomniano również o klombach z drzewami i ławeczkach dzięki czemu jest gdzie usiąść. Największą jednak frajdą dla dzieci jest nieduża fontanna, przez którą co odważniejsze szkraby przebiegają w trakcie upalnych dni z głośnym piskiem. My mimo pięknej pogody i wysokiej temperatury może nie wskakiwaliśmy do środka ale za to zdecydowaliśmy się właśnie tam zrobić sobie krótką przerwę i odpocząć zajadając się przy tym tradycyjnymi, przygotowywanymi we własnej pracowni lodami zakupionymi w pobliskiej Cukierni Wasiakowie. Smakowały wyśmienicie i przywoływały dawne czasy, kiedy jeszcze nie było sieciówek typu Algida.

Łęczyca – fontanna na Starówce
Łęczyca – fontanna na Starówce
Łęczyca – Rynek i Ratusz
Łęczyca – Rynek i Ratusz

Na koniec naszej wizyty w Łęczycy nie mogliśmy pominąć jeszcze jednego punktu na mapie miasta- kościoła klasztornego Bernardynów pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Z Rynku najlepiej dojść do niego malowniczą ulicą Poznańską otoczoną z dwóch stron kolorową, piętrową zabudową. Mimo, że świątynia z zewnątrz nie prezentuje się zbyt okazale, to jej wnętrze skrywa prawdziwe skarby barokowej sztuki sakralnej, które zachwycą każdego kto tylko tutaj zaglądnie. Obecny wystrój oraz polichromie pochodzą z XVII-XVIII w. i są jednymi z najpiękniejszych w całym województwie łódzkim. Nam niestety nie udało się wejść do środka, ale nawet przez kraty w drzwiach doskonale widać było ołtarz oraz dużą część nawy głównej, które zaskoczyły nas bardzo swoim przepychem. Warto zatem zgrać wizytę w tym miejscu z czasem, kiedy odbywają się nabożeństwa, wówczas na pewno uda Wam się zwiedzić środek. A póki co możecie przeczytać bardzo fajny opis historii świątyni oraz zakonu Bernardynów z Łęczycy klikając TUTAJ.

Łęczyca – ulica Poznańska
Łęczyca – Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP
Łęczyca – Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP
Łęczyca – Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP

No i wreszcie przyszedł czas na małe podsumowanie naszej kilkugodzinnej eskapady po Łęczycy i okolicach, która okazała się dla nas ogromnym zaskoczeniem in plus. Dostaliśmy tym razem zdecydowanie więcej niż się spodziewaliśmy. Najpierw niesamowita archikolegiata oraz drewniany kościółek św. Mikołaja w Tumie, potem malownicze chałupy skansenu „Łęczycka Zagroda Chłopska” i możliwość zwiedzenia wnętrza w pełni zachowanego wiatraka, a na koniec ceglany zamek oraz pięknie odnowiony Rynek w samej Łęczycy. A to wszystko na obszarze zaledwie kilku kilometrów. Z czystym sumieniem polecamy odwiedzenie tego zakątka Polski, zwłaszcza że z Łodzi to tylko niespełna godzina jazdy.

Michał Małko

***
Ola i Michał Małkowie są pasjonatami podróży, a ich miłości do zwiedzania świata nie przerwały narodziny Madzi. Córeczka znakomicie sobie radzi, a jak się okazuje – świat jest coraz bardziej przychylny małym podróżnikom. Ola i Michał prowadzą wyjątkowego bloga Małki w Europie: bardzo precyzyjnie podają informacje praktyczne, sprawdzone „na własnej skórze”. Swoimi doświadczeniami dzielą się także z czytelnikami Swidnica24.pl w cotygodniowym Magazynie. Wszystkie wpisy pochodzą z bloga podróżującego małżeństwa „Małki w Europie”.

Poprzedni artykułCzary Penelopy: Marynowane podpieńki
Następny artykułHistoria pewnego magla