Strona główna Magazyn Kino Idziemy do kina: Steve wszechmogący

Idziemy do kina: Steve wszechmogący

0

Nigdy nie byłem zainteresowany osobą Steve’a Jobsa i moje bardzo ogólne pojęcie o tym, czego dokonał i jakim był człowiekiem nie pozwala utworzyć nawet namiastki skali porównawczej wobec tego filmu, więc nie da się ukryć, iż moja perspektywa jest mocno zawężona. To jednak nie wydaje się być wielkim problemem, bowiem chyba właśnie po to wymyślono biografie – by zwiększyć świadomość istnienia danej osoby, przybliżyć jej portret.

Steve Jobs
Jednak Danny Boyle nie przynosi widzowi nazbyt oczywistych odpowiedzi, ani nie stara się wyręczyć Wikipedii w dostarczaniu suchych faktów i do swojego bohatera podszedł od zupełnie innej strony. Nie uświadczymy tu więc obowiązkowej, nachalnej ekspozycji i tłumaczenia nader oczywistych zagadnień, ale zostajemy od razu wrzuceni w wir akcji. Owszem, dla mniej zorientowanych też znajdzie się trochę ogólników, nakreślających pewne okoliczności, ale są one w taktowny sposób wplecione w historię tak, by nie odstraszały topornością.

Historia zamyka się właściwie wciągu trzech dni (rozdzielonych oczywiście kilkuletnimi przerwami), kiedy Jobs prezentuje swoje nowe produkty, podczas których rozlicza się on ze wszystkimi problemami, zmorami i wszelkimi niewygodnymi sytuacjami. Sama budowa obrazu już nie pozwala, by traktować go zupełnie poważnie, bo gdy uzmysłowić sobie, że każda postać, każda ciężka kwestia, z jaką protagonista musi się zmagać przybywa akurat na pół godziny przed wielkim spektaklem,całkowicie odbiera emocjonalne podejście i sprawia, że ciągle zastanawiasz się, dlaczego właśnie teraz, czemu to nie może poczekać, czemu nagle wszyscy chcą rozmawiać?

Natomiast znacznie większe wątpliwości budzi sportretowanie samego twórcy. Co rusz porównywany do wielkiego artysty, wizjonera, dyrygenta, w samych rozmowach buduje obraz skrajnie odpychającego, nieciekawego egocentryka. Bezkompromisowość tej postaci można sprowadzić do roszczeń rozwydrzonego dziecka, które nie umie przyznać się do błędu, a w bezwzględnym spełnianiu własnej wizji brakuje racjonalizmu i odpowiednich argumentów. Przez większość czasu dostajemy irracjonalne decyzje i rozwiązania, zniechęcamy się do głównego bohatera (plus za całkowity brak wybielania), by w pewnym momencie twórcy odwrócili wektory i postanowili wykrzesać z nas trochę empatii, jakby nagle sobie zdali sprawę, że chyba przeszarżowali i potrzeba parę smutnych opowieści – zabieg zupełnie odstający od reszty i tak nieudolnie zaakcentowany, że całkowicie wybija z rytmu.

Bo właśnie to jest największym atutem tego projektu – jego tempo, rytm. Aktorzy potrafią z nowych wcieleń wyciągnąć bardzo wiele i nadać każdemu z bohaterów całkiem sporo charakteru, przy czym wszystko to wychodzi w trakcie dynamicznych, świetnie zmontowanych rozmów i nawet jeśli ograniczenie środków wyrazu do natłoku słów wydaje się w teorii nużące, tutaj przybiera postać efektownych scen akcji. Duża w tym zasługa wybornej obsady, która wyciska z dialogów maksimum płynnej, przyjemnej rozrywki. Sprawia to, że mimo absurdalnego punktu wyjściowego same wymiany zdań potrafią skutecznie trzymać w napięciu i zapewnić sporo przewrotnej adrenaliny.
Nadal brakuje tu człowieka i jego bardziej szczerego wymiaru, niekoniecznie dostosowanego do filmowych rozwiązań; bo kiedy między postaciami następuje pojednanie, a w protagoniście coś pęka, wydaje się to podyktowane wyłącznie zamiarem uzyskania bardziej dramatycznego, pięknego zwieńczenia niż faktyczną chęcią przedstawienia wewnętrznej walki. Czuć pewną sztuczność wychodzącą w zdaniach, które zaspokajały potrzebę porządnej zabawy, jednak zupełnie nie udźwignęły skomplikowanych, niewyraźnych emocji, gdy przyszła taka potrzeba.

Wszystko rozbija się o oczekiwania – jeżeli słuchanie skondensowanych, ostrych jak brzytwa dialogów całkowicie wystarcza, „Steve Jobs” oferuje leksykalny przepych, jednocześnie traktując własnych bohaterów jako niewyszukane figury retoryczne, sprowadzając różnorodne odczucia do nienatchnionych rzeczowników. Natomiast czekający na odrobinę ludzkich, niewypowiedzianych doświadczeń mogą nie odnaleźć się w tym świecie.

Kacper Poradzisz

Poprzedni artykułPolecamy: Adam Wajrak „Wilki”
Następny artykułStylowe wariacje: Być królewną choć raz