Strona główna Magazyn Turystyka Małki w podróży: Klify Dingli

Małki w podróży: Klify Dingli

0
Od naszej wyprawy na Maltę minęło już pół roku ale do tej pory jakoś nie możemy przestać o niej myśleć. Ten kraj nas oczarował i rozkochał w sobie jak chyba żaden inny do tej pory. Tym razem zabieramy Was do miejsca, które z powodzeniem można nazwać odludziem, o ile na wyspie wielkości Krakowa można w ogóle o czymś takim mówić. Co ciekawe to właśnie tam udało nam się zjeść chyba najsmaczniejsze w życiu truskawki… Ciekawi? Zapraszamy na Klify Dingli.

Autobus linii 201 kursuje mniej więcej co godzinę pomiędzy lotniskiem i dawną stolicą państwa – Mdiną. Jest to jedna z najciekawszych i najbardziej malowniczych tras w całej ofercie publicznego transportu na Malcie. To także jedyna alternatywa dla niezmotoryzowanych turystów, dzięki której w dość łatwy i tani sposób mogą oni dotrzeć do najważniejszych atrakcji południowo-zachodniej części wyspy. Wśród których można wymienić choćby: Blue Grotto, neolityczne świątynie Hagar Qim oraz Mnajdra, a także nasz kolejny cel podróży – Klify Dingli. Z racji swojego stricte turystycznego charakteru oraz faktu, że prowadzi ona przez najmniej zaludniony region w całym kraju linią tą przemieszczają się głównie obcokrajowcy, w tym także wielu naszych rodaków.

Okolice przystanku linii 201 „Cliffs”
Po około 50 minutach od wyruszenia z lotniska, kierowca autobusu, którym podróżowaliśmy oznajmił donośnym głosem, że dotarliśmy do „Cliffs”. Oprócz naszej wesołej trójki na przystanku zlokalizowanym dosłownie pośrodku niczego wysiadły jeszcze dwie inne pary (również Polacy). Pojazd zamknął drzwi i odjechał, a my zostaliśmy na asfaltowej drodze wijącej się pomiędzy skalistym podłożem gdzieniegdzie porośniętym przez zmarniałe od słońca krzaki oraz niezniszczalne opuncje. Pierwsza myśl jaka przyszła mi wtedy do głowy: „To są te słynne i polecane w praktycznie każdym przewodniku po Malcie Klify Dingli? A gdzie to ponad 150-metrowe urwisko, najwyższe w całej południowej Europie? Chyba nie tak to miało wyglądać…”. Cyknęliśmy kilka fotek i postanowiliśmy, śladem innych równie „naiwnych” jak my, skierować dalsze kroki w stronę widocznej w oddali niewielkiej kapliczki (jak się później dowiedzieliśmy Marii Magdaleny) z nadzieją, że tam znajdziemy coś, co choć w niewielkim stopniu nas zauroczy.
Klify Dingli – Kapliczka Marii Magdaleny
Klify Dingli – Kapliczka Marii Magdaleny
Klify Dingli – Kapliczka Marii Magdaleny
Gdy po kilku minutach dotarliśmy na niewielki parking znajdujący się tuż przy kaplicy od razu podszedł do nas człowiek, który ze swojej ciężarówki sprzedawał w tym miejscu owoce, słodycze, napoje oraz inne produkty, nazwijmy to „pierwszej potrzeby żywieniowej :)”. Po jego spracowanych i nieco brudnych od ziemi dłoniach wydedukowaliśmy, że jest miejscowym rolnikiem. Krótkie pytanie zapoznawcze: „Where are you from?” i się zaczęło… „Dzień dobry”, „Mam pyszne truskawki”, „Spróbujcie”. Nawet się nie zdążyliśmy obejrzeć, a już w rękach trzymaliśmy po dorodnym owocu. Krótka narada i decyzja: „Jeżeli Madzi zasmakują to bierzemy”. Zasmakowało i to jeszcze jak 🙂 Po chwili we troje zajadaliśmy się chyba najlepszymi w życiu truskawkami, a nasze dziecko od stóp po czubek głowy całe było czerwone od słodkiego soku, ale za to jakie szczęśliwe.
To tu kupiliśmy pyszne truskawki.
Madzi „Pan od truskawek” przypadł do gustu.
Klify Dingli to chyba jedyne takie miejsce na całej Malcie gdzie prędzej usłyszycie język polski niż angielski czy niemiecki. Zaryzykujemy nawet stwierdzenie, że przyjeżdżają tu głównie Polacy. Podczas godziny, którą spędziliśmy na tym odludziu (najbliższa miejscowość jest oddalona o ładnych parę kilometrów) spotkaliśmy ze dwadzieścia osób, a tylko dwie nie pochodziły z naszej ojczyzny. Nie dziwi więc to, że nawet sprzedawca z ciężarówki nauczył się całkiem pokaźnej ilości zwrotów po polsku. Dlaczego akurat nas ciągnie w to miejsce? Ciężko powiedzieć. Może po prostu przed wyjazdem częściej czytamy przewodniki lub tylko nasze o tej atrakcji wspominają…
My i Klify Dingli

Klify Dingli najbardziej okazale prezentują się od strony morza, kiedy to ich strome, niemalże pionowe ściany można podziwiać w pełnej krasie. Co ciekawe, w odróżnieniu od pobliskiego Blue Grotto, nie natknęliśmy się nigdzie na chociażby jedną ofertę rejsu w te okolice, a co za tym idzie turystom takim jak my pozostaje jedynie spacer lądem w poszukiwaniu najdogodniejszych punktów widokowych, z których można obserwować fragmenty urwiska. Na szczęście tych ostatnich również nie brakuje, a dwa najpopularniejsze z nich zlokalizowane są przy kapliczce Marii Magdaleny oraz oddalonym nieco na północ radarze z charakterystyczną białą kopułą. Nas jednak najbardziej zaciekawiły niewielkie tarasy znajdujące się w dole klifów, na których miejscowi rolnicy podjęli się uprawy roślin. Zauważyliśmy nawet drogi przygotowane dla samochodów. Którędy, u diabła, one się tam dostają tego niestety nie udało nam się ustalić. W każdym razie byliśmy pełni podziwu dla odwagi tych ludzi, a jednocześnie ciągle nurtuje nas pytanie „Dlaczego akurat tam na tej stromiźnie?”

Klify Dingli
Klify Dingli
Klify Dingli – W dole widać tarasy uprawne.

Będąc na klifach warto także spojrzeć nieco wgłąb morza gdzie na horyzoncie majaczy niewielka wysepka – Filfla. Jest ona bezludna i stanowi ścisły rezerwat, do którego nikt postronny nie ma prawa wejść. Aby się tam dostać trzeba posiadać specjalne zezwolenie od władz centralnych, którego otrzymanie generalnie graniczy z cudem. Oficjalnie rezerwat stworzono aby chronić gniazdujące tam ptactwo ale wiele osób po cichu przyznaje, iż powód dla którego ustanowiono tu zakaz zbliżania się jest zupełnie inny i z ochroną przyrody kompletnie nie ma nic wspólnego. Otóż ta najbardziej na południe wysunięta wyspa Archipelagu Maltańskiego przez wiele lat była poligonem dla brytyjskiej marynarki wojennej, na którym flota trenowała celność oddawanych strzałów. Spadkiem po tym jest mnóstwo zalegających w pobliżu Filfli niewybuchów, które w dalszym ciągu stanowią ogromne zagrożenie. Dla nas brzmi to wiarygodnie, a jak uczy doświadczenie w każdej plotce jest ziarnko prawdy.

Wyspa Filfla – Zdjęcie na maksymalnym zoomie.

Nawet się nie obejrzeliśmy, a już minęła godzina odkąd wysiedliśmy z autobusu na tym totalnym odludziu. Możecie wierzyć lub nie, ale mimo braku spektakularnych zabytków, a w sumie to nawet jakichkolwiek zabudowań (nie licząc oczywiście samotnej kaplicy i radaru), spędziliśmy na Klifach Dingli jedne z najlepszych chwil w trakcie całej podróży po Malcie. Na pewno w dużej mierze przyczynił się do tego pan sprzedający truskawki, od którego, niejako w podzięce za jego życzliwość, tuż przed odjazdem, zdecydowaliśmy się zakupić jeszcze butelkę likieru opuncjowego. Zapewniamy, że smakował rewelacyjnie. Również tym razem nie obyło się bez degustacji. Niesamowite dla nas było również to, że wśród około dwudziestu naszych rodaków, którzy przewinęli się w tym czasie przez klify nie było ani jednej narzekającej osoby, a to przecież praktycznie niespotykane zjawisko 🙂 Wszyscy zadowoleni, życzliwi i skorzy do rozmów. Może po prostu zadziałała magia tego ciekawego miejsca…

Poprzedni artykułCzary Penelopy: Rösti
Następny artykułNiedziałanie, czyli jak skończyć z kiczem. Rozmowa z Jackiem Sikorą